The Shallows/ 183 metry strachu (2016)
Nancy przybywa na odludną plażę w Meksyku by posurfować. Niegdyś urokiem tego miejsca zachwycała się jej zmarła matka. Teraz niejako w hołdzie jej, dziewczyna odtwarza jej przygodę. Problem w tym, że mama zmarła na raka będąc już kobietą w średnim wieku, matką dwóch dorosłych córek. Nancy zaś ma szansę pożegnać się z życiem już teraz. Wszystko za sprawą niefortunnego spotkania z wodnym drapieżnikiem. Gdy dziewczyna ląduje na mieliźnie rekin uniemożliwia jej drogę ucieczki. Przypływ się zbliża, lada moment zmyje naszą syrenkę wprost w paszcze rekina. Do bezpiecznego lądu musiałaby pokonać jakieś 200 metrów.
„183 metry strachu” jest reklamowany jako przełom w gatunku animal attack. Oczytałam się, że jego pojawienie się to odpowiedz na oczekiwania widzów zmęczonych zbyt fantazyjnymi sylwetkami zwierzęcych antagonistów. Miał być realistyczny i unikać błędów logicznych. Być może w porównaniu z ośmiorekinami, megapiraniami innymi dziwnymi hybrydami jest to film wybitnie poważny, jednak jak na takie deklaracje jeszcze zbyt bajkowy, jeszcze snuje się w okolicy kina klasy B.
Główna bohaterka, niejaka Nancy jest podręcznikową ofiarą katastrofy na łonie natury. Ma za sobą ciężkie chwile związane ze śmiercią matki, właśnie rzuciła studia medyczne, a szczęścia i spokoju szuka dokazując w oceanie.
Jest oczywiście piękna, jej ponętne ciałko migocze w blasku meksykańskiego słońca, a rozliczne zbliżenia na pośladki, czy biust jeszcze podkreślają wagę tragedii jaką będzie poharatanie tego działa sztuki naturalnej przez krwiożerczego potwora.
Nancy jest też sympatycznym dziewczęciem, jak wynika z jej otwartości na napotkanych tubylców. Popisom surferskimw pierwszej partii filmu wydaje się nie mieć końca. Dużo zwolnionych ujęć ukazuje nam rajskość pejzażu, po to właśnie by za chwilę z impetem zmącić ten piękny obrazek.
Pierwszym zwiastunem nieszczęścia jest martwy wieloryb, którego żałosne szczątki unoszą się na wodzie. Atak rekina przychodzi jednak dosyć nieoczekiwanie.
Stworowi możemy przyjrzeć się dość dokładnie, dokonać oglądu jego paszczy zupełnie inaczej niż to było w szlagierowych „Szczękach” gdzie widzieliśmy głównie jego płetwę grzbietową.
Rekin robi hopki jak delfin próbując chwycić ofiarę. Takie sceny będą się powtarzać. Im bliżej finału tym goręcej graficy komputerowi zabiegają o względy widza.’
Bohaterka znajduje schronienie na mieliźnie złożonej ze skał otoczonych koralowcem. Spędzi tak około doby, ranna, przerażona. Za towarzyszkę będzie mieć mewę – najlepsza rola w tym filmie – która to dzieli jej los rannej sieroty. Odkąd pojawiła się mewa wreszcie miałam komu szczerze kibicować. Nancy też zapunktowała u mnie troską o skrzydlatego przyjaciela.
Finał filmu rozegra się w ostatnich minutach przed przypływem. Nie obejdzie się bez ckliwych monologów i heroicznych rób podejmowanych ostatkiem sił. Finał dość prosty do przewidzenia, ale zdecydowanie in minus. Dlaczego? SPOILER: Scena w której Nancy sprytnie nadziewa rekina na szkielet boi zatopiony na dnie wody jest zaprzeczeniem tego co promocja krzyczała o realizmie scenariusza. Czy ten rekin miał jakieś problemy neurologiczne? Pływając w oceanie miał problem z oceną odległości? Zapierdzielił paszczą w dno aż mu się wygięła. To było mega słabe. KONIEC SPOILERA.
Najbardziej realistycznym fragmentem fabuły było spotkanie z miejscowym opojem. Gdy nasza bohaterka tkwiła na swojej mieliźnie na plaży pojawił się pijany w sztok facet. Nancy licząc na ratunek skierowała go wprost do swojego pozostawionego na plaży plecaka. Co zrobił ziomek? Ha, to co każdy ziomek. Można to nawet podciągnąć pod walor komediowy, gdyby nie tragiczny skutek tego spotkania.
No cóż, zmierzając do końca, muszę rzec, że film stanowi niezłą rozrywkę. Sporo wysiłku włożono w próby zbudowania napięcia i od przypadku do przypadku przynosiły one jakiś efekt. Nie mniej jednak „183 metry strachu” to żaden realistyczny survival, a kino przygodowe z elementami grozy. Ogląda się go przyjemnie, ale nie budzi zachwytu ani jakiś głębszych refleksji, co udało się chociażby w przypadku filmu „127 godzin”.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:6
Aktorstwo:6
Oryginalność:6
To coś:6
57/100
W skali brutalności:2/10
Gość: , *.gazeta.pl napisał
Co to za film 123 godziny?
ilsa333 napisał
Oczywiście miałam na myśli 127 😉