The Banshee Chapter (2013)
Młoda dziennikarka śledcza, Anne, próbuje odnaleźć zaginionego kumpla ze studiów. Dziewczyna wie, że James interesował się sprawą prowadzonych w latach ’50 i ’60 rządowych eksperymentach na obywatelach Stanów.
Ostatni pozostawiony przez zaginionego trop wiąże się z opracowaną przez CIA psychogenną substancją. Wygląda na to, że chłopak zażył ją nim przepadł bez wieści. W toku swojego śledztwa Anne udaje się zgłębić działanie substancji i poznać konsekwencje jej zażycia.
Debiutancki horror „Banshee Chapter” zupełnie mi umknął. Być może dlatego, że horrory sci-fi nie należą do moich faworytów. Być może odstraszyła mnie konwencja paradokumentu, a może po prostu film nie doczekał się nawet garstki fanów, którzy ponieśli by w eter wieść, że to dobra, warta uwagi produkcja. Przypuszczam, że nie ja jedna o nim nie słyszałam, tym bardziej cieszę się, że mogę go Wam polecić. Bo polecam i to z dużym przekonaniem.
Tematyka filmu oscyluje wokół ważkiego tematu haniebnych eksperymentów rządowych jakie były prowadzone w czasach zimnej wojny. Opinia publiczna dwoi i troi się w domysłach na temat konsekwencji tych działań dla obywateli. Debiutujący scenarzysta i reżyser w jednej osobie, Blair Erickson, wykorzystuje wątek teorii spiskowych by jeszcze podkręcić lęk.
Mówiąc szczerze, Ameryki tu nie odkrywa, jeśli chodzi o wątek tajnych badań nad kontrolą umysłu poznaliśmy już szereg najróżniejszych filmów o tej tematyce. Erickosn robi jednak coś świetnego. Zamiast nakręcać niestworzoną historię, starać się zbudować jak najbardziej wydumaną teorię on rzuca nam szczątki informacji i pozwala by wyobraźnia zrobiła resztę.
Finał nie przynosi nam jasnych odpowiedzi, co moim zdaniem jest strzałem w dziesiątkę. Pojawiają się jacyś enigmatyczni 'Oni’, przedstawienie jako cienie, coś ulotnego jak zanikający sygnał.
W sytuacji zagrożenia napięcie naprawdę kurewsko wzrasta, a wszytko to za sprawą bardzo prostych rozwiązań wizualnych i dźwiękowych. Przesuwający się cień na amatorskim nagraniu, monotonna melodyjka, dziecięcy głos odliczający od tyłu w różnych językach. Kurczę to działa. Myślę, sobie ten gość ma autentyczne wyczucie klimatu grozy. Ma też niski budżet i jak teraz o tym myślę, to mam obawy co się stanie z jego polotem jeśli jakieś urzeczone jego talentem studio filmowe zasypie go kasą.
Amatorskość kamery nie była do końca podyktowana przebiegiem fabuły. Owszem wstawi z nagraniami z siedziby CIA, czy domowe filmy Jamesa to konieczność jeśli idzie o t formułę, jednak cały przebieg śledztwa Anne, jej droga, to teoretycznie film kręcony klasycznie, a jednak kamera lata, a obraz momentami jest nieostry.
Całe szczęście w przypadku obsady nie szczypano się z budżetem. Aktorstwo jest profesjonale, a skrojone postaci ciekawe. Anne w toku śledztwa trafia na trop znanego amerykańskiego pisarza, który ma dostęp do 'substancji’, jego sylwetka od razu skojarzyła mi się z Charlesem Bukowskim i z miejsca drania polubiłam.
Mimo iż film jest dość długi ani przez moment się nie nudziłam. Fabuła raźno brnie do przodu. Dużo się dzieje, choć groza jest budowana subtelnie, nawet sceny jak to mówię 'skoczne’ nie pojawiają się tu ni z gruchy ni z pietruchy.
Napięcie jest dobrze stopniowane, a dbałość o odpowiednią atmosferę wyczuwalna. Nie jest to głupi straszak, który można oglądać jednym okiem, scenariusz jest inteligentny i przemyślany. Szczegółów nie chcę Wam zdradzać ale pojawiają się nawiązania do prozy Lovecrafta, co jest ogromnym plusem.
Mogę powiedzieć, że jestem pod dużym wrażeniem. Mało kiedy zdarza się by jakiś paradokument tak zapadł mi w serce, podobnie jeśli idzie o współczesne sci-fi.
Polecam!
Moja ocena:
Straszność: 5
Fabuła:8
Klimat:8
Napięcie:7
Zaskoczenie:5
Zabawa:9
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:7
To coś:8
70/100
W skali brutalności:0/10
Gość: , *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl napisał
Film świetny, jakiś czas temu go obejrzałem. Bardzo fajna końcówka, dzięki tej piosence między innymi. A Teda Levine to trzeba kochać choćby za rolę w „Milczeniu owiec”, pamiętasz?
Reżyser swym debiutem pokazał klasę. Boję się, żeby nie zepsuł kolejnego swojego filmu, bo z doświadczenia wiem, że o to nie trudno.
ilsa333 napisał
Nie od razu drania rozpoznałam, bo jakość obrazu w tym filmie, wiadomo, lata też swoje zrobiły, ale za chwilę było 'czekaj czekaj, no…’ i od razu stanęła mi przed oczami słynna scena:)
Ano, właśnie, z takimi udanymi debiutami bywa różnie.
Gość: dr satan, *.play-internet.pl napisał
Do filmu podchodziłem jak do jeża. Naoglądałem się horrorów kreconych z łapy i co kolejny to gorszy. „The Banshee Chapter” od dawna miałem na oku i za każdym razem, gdy już miałem włączyć, rezygnowałem. Dzisiaj się przemogłem. Całkiem sprawnie zrobiony straszak, który nie robi z widza idioty. Może nieco bzdur fabularnych tutaj jest, ale nie o to chodzi. Film idealny na noc w samotności i po ciemku. W sumie, jak kazdy dobry „fikołek” -.*, tylko wrażenia odmienne.