I Walked with a Zombie/ Wędrowałem z zombie (1943)
Młoda, urodziwa Betsy ma rozpocząć pracę w charakterze pielęgniarki nieuleczalnie chorej żony plantatora z Karaibów. Przybywa zatem do jego domu i ze zgrozą poznaje dziwną naturę schorzenia jakie przypadło jej podopiecznej, Jessice.
Chora przypomina kukłę bez duszy. Je jeśli się ją nakarmi, porusza się mechanicznie, albo wcale, milczy i patrzy w dal pustym wzrokiem.
Betsy poznaje też resztę rodziny, wszyscy pogrążają się marazmie i chyba nic nie jest w stanie im pomóc. Ostatecznie jedynym ratunkiem dla chorej i jej bliskich wydaje się udział w rytualne Voodoo, który miałby przywrócić Jessice dusze, a jej bliskim spokój i szczęście.
Nie jestem fanką zombie movie, to już za pewne zauważyliście. Współczesne podejście do tej tematyki zupełnie mi nie leży, ale żeby zupełnie nie odwracać się od tego cennego dla kultury grozy wątku szukam wizji opartych na staromodnym postrzeganiu zagadnienia zombie.
Za cel postawiłam sobie zapoznać się z zombie movie z przed ery Romero i tak złowiłam pierwszy z filmów „Wędrowałem z zombie”.
Usłyszałam, że jest to obraz bardzo zdolnego reżysera, twórcy między innymi „Ludzi kotów”, który pod przewodnictwem bardzo interesującego producenta nakręcił właśnie „Wędrowałem z Zombie”.
Val Lewton producent i pomysłodawca projektu pracował w studiu Selznica – tak, tego typa o ciężkim charakterze – i to właśnie on powierzył Rosjaninowi wyprodukowanie kilku krótkich niskobudżetowych horrorów. Ten czym prędzej zlecił pracę zdolnemu francuzowi. Rzucił mu temat, a ten, nie skłonny oddawać się grotesce jaka kojarzy się z kinem klasy B postanowił nakręcić horror inny niż wszystkie, a jednak spełniający założenia producenta. Ma być zombie, będzie zombie, ale obleczone w ramy romantycznej, metafizycznej historii.
Szkoda, że współcześni twórcy zombie movie wolą iść na łatwiznę.
„Wędrowałem z zombie” nie jest więc horrorem w stylu Hammera i jemu podobnych. Nie wiem nawet jak określić ten styl, jest tak inny. Jakbym si uparła i koniecznie chciała do czegoś porównać to dzieło, postawiłabym na filmy Hichcocka, ale to z dużym dystansem.
Z drugiej strony scenariusz Curta Sidomaka („Wilkołak” ’41) przypomina fabułę powieści sióstr Bronte, czy „W kleszczach lęku” Jamesa.
Groza jest tu przemycana bardzo subtelnie i ma bardziej romantyczny, czy metafizyczny wymiar. Od pierwszych filmowych scen w dialogach przewijają się tematy związane ze sposobem pojmowania życia i śmierci.
Gdy Betsy, zachwycona światem i po kobiecemu delikatna styka się z mrocznym światem karaibskiej plantacji jej policzki bledną, a ona jest rozdarta między chęcią pomocy przystojnemu chlebodawcy, a podejrzeniami o jak najmroczniejsze poczynania członków rodziny Jessiki.
W filmie pojawiają się sceny, gdzie gości groza, ale znowu nie jest ona taka jak w typowym zombie movie.
Trzeba zacząć od tego, że „Wędrowałem z zombie” postrzega motyw żywego trupa zupełnie inaczej. Nie mamy tu gnijących zwłok, do których trzeba wywalić ze strzelby prosto w łeb, a lunatyczną piękność, której umysł zatrzasnął się na zewnętrzne bodźce.
Jessika snuje się nocami po domu, jakby w transie i to właśnie te ujęcia możemy nazwać stricte horrorowym zgraniem.
Wreszcie pojawia się motyw magii Voodoo jako przyczyny stanu Jessiki i jednocześnie jedyny dla niej ratunek. Tu sprzedano nam kolejną porcję scen mogących wprowadzić stosowny dla gatunku nastrój. Widzimy czarnoskórego mężczyznę, który w swoim szamańskim tańcu manipulując lalką wyciąga z domu żonę plantatora.
I na koniec finał, podsumowujący wszytko, ale nie wyjaśniający tego co powinno zostać w sferze tajemnicy. Gdyby pokuszono się w tym miejscu o klarowne wyjaśnienie całego problemu to tak jakby Hollywood chciał nam objaśnić zagadkę życia i śmierci. Poprzestano więc na słowach pożegnania i scenie samobójstwa.
„Wędrowałem z zombie” ma tak niesamowity klimat, jest tak pięknie zrobiony, że choćby ze względu na to wato go obejrzeć. Widać, jednak zombie może mieć inną twarz.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:7
Klimat:10
Napięcie:6
Zabawa:8
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:9
Aktorstwo:7
Oryginalność:9
To coś:7
71/100
W skali brutalności:0/10
Dodaj komentarz