Deliverance/ Uwolnienie (1972)
Czterech mężczyzn z Atlanty pod przewodnictwem zapalonego survivalowca Lewisa wyrusza na spływ po dzikiej rzece, której koryto niebawem zostanie zawłaszczone przez urbanistyczne plany władz Georgii.
W czasie wycieczki borykający się z wodnym żywiołem mężczyźni zostają zaatakowani przez dwóch miejscowych oberwańców. Bolesna konfrontacja mocno pokrzyżuje plany podróżników zmieniając spływ w walkę o przetrwanie.
Tytuł filmu błądził mi po głowie już od dawna. Zwróciłam na niego uwagę w czasie seansu z innym znanym horrorem survivalowym, „Droga bez powrotu„. To tu ktoś od niechcenia rzuca tytuł szlagierowego w Stanach obrazu nawiązując tym samym do wydarzeń jakie miały miejsce we współczesnej produkcji. Miałam go w pamięci, podobnie jak „Z ziemną krwią” po seansie z „Sinisterem„. Polowałam, polowałam, aż upolowałam.
„Uwolnienie” bardzo mile mnie zaskoczyło. Spodziewałam bujdy w stylu „Wzgórza mają oczy”, gdzie motyw dziwnych niecywilizowanych społeczności podkręcony jest do granicy możliwości, tu tego nie ma. Jest natomiast czworo mężczyzn w średnim wieku, którzy ulubowali sobie dzikie podróże i właśnie wyruszają w kolejną z nich.
Ich sprawność fizyczna nie powala, więc nie ma tu miejsca na zagrywki w stylu „Rambo”, a tego można się obawiać, jeśli puścić czterech chłopa do dżungli.
Jako że zawsze znajdzie się jakiś Tarzan, tu mamy postać Lewisa. Lewis to miłośnik przyrody nie mogący odżałować niszczącego wpływu cywilizacji na piękno natury. To jednocześnie pomysłodawca wyprawy.
Filmowy wstęp prezentuje nam po pierwsze piękne kadry obrazujące tło wydarzeń, po drugie wskazówkę odnośnie stosunków jakie łączą tubylców i przyjezdnych.
Nasi bohaterzy zmuszeni są nawiązać kontakt z miejscowymi, którzy jawią się im jako typowa banda sodomitów posuwająca kuzynów i całą zagrodę. Tylko jeden z mężczyzn, sympatyczny i poprawny Drew nie szydzi z ułomności jaka przypadła tubylcom.
Dalej możemy obserwować bogatą we wrażenia wizualne wycieczkę naszych protagonistów w dół rzeki. Walka z żywiołem bardzo ich pokrzepia jednak nie jest to jedyne z czym przyjdzie im się zmierzyć.
Następnego dnia gdy dwóch z nich wyjdzie na brzeg na swojej drodze napotka dwóch lokalnych myśliwych. Tu mamy akcję, której kompletnie się nie spodziewałam: gwałt. Tak, formuła rape & revage zakłada takie widoki i nie są mi one obce, jednak chyba po raz pierwszy widziałam gwałt dokonany na mężczyźnie. Małe zdziwko.
Jeden z napotkanych myśliwych dobiera się do dupy Bobbyego ni mniej ni więcej obsadzając w niej swój sprzęt. Sceny są mocne, choć nie tak brawurowo dosadne jak np. w starym „Pluję na twój grób„.
Gdy sponiewierany grubasek zbiera swoją godność z leśnej ściółki drugi z sodomitów z zainteresowaniem ocenia oralne możliwości drugiego z podróżników. Na szczęście Bobby i Ed nie są sami, przybywa odsiecz. To jednak nie koniec kłopotów. Można rzecz, prawdziwy dramat zacznie się dopiero teraz.
To, co zawsze najbardziej urzeka mnie w survivalowych filmach to naturalizm. Żadnego zagrożenia o paranormalnej naturze, żadnego nieśmiertelnego mordercy, tylko ludzie i natura i ewentualnie jeszcze inni ludzie. Dobrze zrealizowany survival nie uderza w przesadę i nie naraża się na śmieszność. Tak jest w przypadku „Uwolnienia”. Wszystko, co tu widzimy mogło się zdarzyć.
Film zaskarbił sobie nie małą uwagę publiczności za oceanem, został doceniony, odniósł sukces komercyjny, a obecnie znajduje się nawet na liście filmów stanowiących dziedzictwo narodowe Amerykanów.
Nie dziwię się temu, bo to solidne kino. W obsadzie zobaczymy wielu znanych hollywoodzkich aktorów, chociażby młodego Jona Voighta.
Ciekawscy mogą zapoznać się także z książką, na podstawie której powstał film napisanej przez twórce scenariusza.
Moja ocena:
Straszność: 3
Fabuła:8
Klimat:9
Napięcie:8
Zabawa:8
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
oryginalność:7
To coś:8
73/100
W skali brutalności:2/10
Dodaj komentarz