Żony ze Stepford – Ira Levin
Joanna wraz z mężem, Tedem przeprowadza się na przedmieścia do małego, uroczego miasteczka Stepford. Z początku stara się podchodzić do zmiany trybu życia entuzjastycznie jednak jej natura nie pasuje do małomiasteczkowej rzeczywistości, gdzie nie potrafi znaleźć sprzymierzeńców w swoim toku myślenia.
Joanna z rosnącą trwogą obserwuje życie kobiet ze Stepford, które wydają się zajmować jedynie dbaniem o dom, dzieci i mężów. A jeśli o mężach mowa, ci prawie każdego wieczora oddają się nieznanym zajęciom w siedzibie stowarzyszenia mężczyzn. Z czasem Joanna zaczyna dochodzić do wniosku, że tajemnicze spotkania facetów ze Stepford w jakiś sposób Łącza się z niezwykle miernymi aspiracjami życiowymi ich żon…
„Żony ze Stepford” są zaraz za „Dzieckiem Rosemary„ najpopularniejszą powieścią amerykańskiego autora. Czaiłam się za nią dość długo biorąc pod uwagę fakt, że jej fabuł poznałam z grubsza dzięki dwóm ekranizacjom z czego młodsza zwraca się ku czarnej komedii zaś starsza, jeszcze z lat ’70 jest zdecydowanie wierniejszym odwzorowaniem literackiego pierwowzoru – o czym w końcu miałam okazję się przekonać.
Muszę powiedzieć, że książka z deka mnie rozczarowała – swoją lichą objętością, licząca zaledwie 156 stron. Przeszłam przez nią lotem błyskawicy i pozostał niedosyt. Ira Levin nie lubi się rozdrabniać, to nie King, który potrafi napłodzić stertę wątków pobocznych czy rozpisać całe drzewo genealogiczne bohatera do kilku pokoleń wstecz. Trochę mi było dziwnie z tą oszczędną formą, bo dopiero co zmierzyłam się z kilkoma Kingami pod rząd.
Większość potencjalnych czytelników będzie interesować jedno, czy „Żony ze Stepford” są lepsze, czy gorsze od „Dziecka Rosemary”. Ja Wam na to pytanie nie odpowiem, bo mimo iż obydwie książki oscylują wokół gatunku grozy to są skrajnie różne, choć…
Mogę powiedzieć, że wspólnym wątkiem w obydwu książkach jest rola kobiety w małżeństwie.
W „Dziecku Rosemary” tytułowa bohaterka pełni rolę inkubatora dla szatańskiego pomiotu, by jej małżonek mógł dostąpić łaski zawrotnej kariery. Jak widać rola kobiety jest tu mocno ograniczona i uzależniona od potrzeb męża.
W „Żonach ze Stepford” widzimy całe tabuny kobiet żyjących tylko po to by uszczęśliwiać swojego ślubnego. Autor poświecił ogrom powierzchni tekstu dla opisania życia nawiedzonych pań domu. Czytamy o tym jak Joanna ze zdziwieniem obserwuje jak mieszkanki miasta oddają się niemal rytualnym zabiegom służącym pielęgnacji ogniska domowego. Odpicowane zgodnie z modą amerykańską z lat ’60 całymi dniami sprzątają i gotują. Czytając o tym wszystkim uświadomiłam sobie, że nigdy w życiu nie pastowałam podłogi i poczułam się dumna z powodu mojej ułomności, a co.
Fabuła zbudowana jest w bardzo prosty sposób. Najpierw przeprowadzka do nowego domu, później próby nawiązania nowych znajomości. Tu Joanna odnosi pewne zwycięstwa, bo nie wszystkie kobiety w Stepford mają mózgi podlane wybielaczem.
Przyjaźnie jednak szybko się kończą, a kumpelki Joanny upodabniają się do reszty domowych kur nieoczekiwanie w ciągu zaledwie jednego weekendu. Coś tu nie gra. Tu bystre oko Joanny kieruje się w stronę stowarzyszenia mężczyzn, czegoś na wskroś archaicznego, żeby nie rzec seksistowskiego. Joanna początkowo błądzi ale w końcu natrafia na właściwy trop.
Finał książki jest nieoczekiwany, nie oczekiwany w sensie, przychodzi znienacka i szybko finiszuje. Ira nie bawił się w tłumaczenia, czy epilogi. Postawił kawę na ławę i na tym skończył swoją historię. Jest w takim rozwiązaniu coś ostatecznego i w tej ostateczności upiornego. Mnie to pasuje.
Tych którzy zastanawiali się, czy dać szansę tej powieści mówię: Tak. Nawet jeśli stwierdzicie, że nie do końca spełnia wasze oczekiwania to nie stracicie zbyt dużo czasu;)
Moja ocena:8/10
Niezła książka, ale moim zdaniem byłaby lepsza, gdyby była trochę dłuższa, bo ledwo zaczęłam czytać i godzinę później było już po wszystkim;) Niektóre wątki, aż prosiły się o większe rozbudowanie, no ale Levin słynie raczej z lapidarności, więc oszczędność w słowach nie powinna dziwić i do pewnego stopnia ma nawet swój urok.
Dokładnie o tym samym napisałam:)
Nop, dlatego też nie podważałam Twoich słów. Wydaje mi się, że to co sprawdzało się w fabule „Dziecka Rosemary” – krótkie, treściwe zdania potęgowały klimat zamiast go zabijać, „Żonom ze Stepford” zaszkodziło, bo fabuła wymagała większego rozmachu przez wzgląd na swoją tematykę. Czyta się dobrze, ale kurczę tak jak napisałaś nie można uniknąć niedosytu…