Wigilijne psy i inne opowieści – Łukasz Orbitowski
Zbiór opowiadań Łukasza Orbitowskiego „Wigilijne psy” po raz pierwszy został wydany ładnych parę lat temu. Mimo iż książka została doceniona przez krytyków nie przyniosła młodemu pisarzowi kokosów.
Rynek wydawniczy przypomina burdel. Największe wzięcie mają te książki, które spełniają najwięcej czytelniczych oczekiwań. Spełniają marzenia kur domowych o bogatym perwersyjnym kochanku, nielatki z płaskim biustem zabierają w paranormalny świat gdzie zaliczenie klasówki z matmy nie ma znaczenia, czy dają społeczny dowód słuszności tezy, że zło zawsze przegrywa z dobrem za sprawą bystrego detektywa/ prokuratora/ profilera. Takich książek na miarę potrzeb jest masa i będzie ich jeszcze więcej.
Z niepokojem obserwuje dobrych pisarzy, którzy wybili się na niebanalnych pomysłach którzy teraz przechodzą na stronę mainstreamu bo z jakiegoś przyczyny wytracili odbicie. Mam wrażenie, że dla wielu autorów ważniejszym jest by dobrze się sprzedać niż dobrze pisać.
Orbitowski na ten moment stanowi dla mnie taka ostoję. Zawsze gdy czytam jego twory-potwory rozpala się dla mnie iskierka nadziei, że w tym burdelu znajdzie się coś dla literackich dewiantów takich jak ja. Dlatego też uroczyście obiecuję, że następna książkę tego autora kupie, nie wyżebram od wydawcy. kupię, a co, niech sobie chłopina zarobi.
Wydanie wznowione po dziesięciu latach zawiera wszystkie te opowieści, które znalazły się z pierwotnym zbiorze „Wigilijnych psów” plus jeden bonus.
Podobnie jak w przypadku innych zbiorów jakie miałam okazję czytać, stworzyłam coś na zasadzie rankingu.
Bezapelacyjnie na szczycie podium stawiam tytułowe opowiadanie „Wigilijne psy”. Jest to historia PRL’owskiego literata, którzy upada wraz z upadkiem systemu. A może i nie? A może jego życie, cała ta droga na szczyt była niczym innym jak powolnym opadaniem? Tak w sumie myślę. Jego historia pełna jest przyziemnych uciech i przyziemnych rozpaczy, ale to co czyni ją wyjątkową to mały pierwiastek magii, który dobija się do drzwi w każdą wigilijną noc, od czasu gdy ojciec bohatera poszedł topić psy i sam utonął.
Ojciec już nie wrócił choć synek bohatera/narratora widywał go w jakiś sposób, wróciły natomiast psy. Zupełnie żywe i radosne, ich pokrzepiająca obecność była tym co towarzyszyło bohaterowi na dobre i na złe. Sama nie wiem czy moja interpretacja ma coś wspólnego z założeniem autora, ale myślę, że młody Orbitowski chciał pokazać, że w każdej najpodlejszej egzystencji znajdzie się jakiś pierwiastek magii. To jest coś stałego i nieprzemijalnego podczas, gdy rzeczywistość zmienia się, załamuje. Póki magi, póty nadziei. Psy w jakiś sposób stanowiły odzwierciedlenie duszy bohatera. Gdy on zaczął podupadać psy również się zmieniły.
Drugie miejsce daje opowiadaniu „Pan Śnieg i Pan Wiatr”. Jest tak samo melancholijne i celnie dołujące jak „Wigilijne psy”, czyli dokładnie takie jak lubię. Rzecz jest o pewnym starym pijaczku, jakich wielu. Nękany, gnojony i zrezygnowany żyje, bo musi. Pewnej nocy w jego norze odwiedzają o dwaj niezwykli goście tyłowi Pan Śnieg i Pan Wiatr, stanowiący personifikację tego co towarzyszy Panu Buczkowi w jego smutnej egzystencji – chłód.
Dwaj kompani niosą mu pociechę w postaci flaszki i kują jego zamroczone alkoholem sumienie sugerując, że za łatwo odpuścił sobie swoje życie. To to dobrzy towarzysze, w zasadzie jedyni na jakich ktoś taki jak Pan Buczek może liczyć. Zakończenie tej opowieści jest stosownie gorzkie. Dla mnie to taka współczesna „Dziewczynka z zapałkami”.
Na trzecim miejscu umieszczam ex æquo „Serce kolei” i „Opowieść taksówkarską”. Pierwsze opowiadanie bardzo silnie zaleciało mi prozą Grabińskiego, a Grabińskiego wielbię na kolanach to też skojarzenie to jest bardzo memu sercu miłe.
Rzecz dotyczy grupy podróżnych, na czele z profesorem logiki, który dzieli się z kompanami podróży swoim spostrzeżeniem: pociąg egzystuje, co więcej przyjmuje ludzka postać, którą można dostrzec w szeregach pasażerów.
„Opowieść taksówkarska” nieco zbliża się do mainstreamu, ale tylko na bezpieczną odległość. Nie jest zhańbiona zbyt oczywistymi oczywistościami. Pisana jest z tym charakterystycznym dla młodych zdolnych, nerwem i nie wymusza na czytelniku łzawych wzruszeń, choć nie da się ukryć że celnie trafia w ludzka wrażliwość.
Opowiadanie traktuje o synu taksówkarza, który zgłębia tajemnicę szeregu niewyjaśnionych wypadków z udziałem taksówkarzy – w tym, jego nieszczęsnego ojca. Opowiadanie spokojnie mieści się w ramach ghost story i myślę, że jest na tyle uniwersalne, że spodoba się większości osób.
To cztery moim zdaniem najlepsze historie choć nie mogę powiedzieć by reszta umieszczonych w zbiorze opowiadań była jakoś rażąco słabsza.
Dużo dobrego jest w „Autostradzie”, historii grupki przyjaciół, którzy po latach wracają do rodzinnego miasta gdzie jako małolaty doświadczyli czegoś co można prostacko określić bardzo intensywna wizją przyszłości. Oczywiście nie w dosłownym znaczeniu, może niepotrzebnie sprawę upraszczam, ale wierzę, że nikt się o to nie pogniewa.
Podobnie jak w większości opowiadań Orbitowskiego mamy tu do czynienia z historia obyczajową, ot tak, o dorastaniu i tym co się z nim wiąże, ale ukutą igiełką fantastyki.
Bardzo mile czytało mi się także „Nie umieraj przede mną”. To chyba jedna z bardziej lekki opowieści w zbiorze, ale przekonała mnie do niej postać Vincenta Price’a.
Dobry przykład horroru mamy w opowiadaniu „Kacper Klepacz”. To taka naturalistyczna wizja blokowej codzienności, z dużą dawką przykładnej grozy.
Dobry jest także „Lombard”, czyli historia przedpiekla na ziemi, gdzie paru ludzi bierze się za bary z Panem Diabłem a jedyną rzeczą jaką mają na swoja obronę to dobre uczynki.
„Angelus” w dziwny sposób skojarzył mi się z filmem „Harry Angel„. Mamy tu motyw diabelskich cyrografów i konsekwencji ich podpisywania. Wszytko oczywiście podane w sposób bardzo nieoczywisty.
„Droga do modlichy” jest natomiast przesympatyczna. To chyba jedyne opowiadanie w zbiorze, które nie ma dołującego wydźwięku, a zjawisko nadprzyrodzone nie pojawia się tu po to by zadawać ciosy poniżej pasa bohaterowi.
Najmniej ujęła mnie ostania historia „Zmierz rycerzy światła”. To powieść o samospełniającym się proroctwie, coś na zasadzie jeśli uwierzysz, że coś się stanie to, to się właśnie stanie, ale nie dlatego że takie jest przeznaczenie tylko dlatego że sam do tego doprowadzisz.
Nie wiem czemu ale ta historia wydała mi się trochę niedopracowana w szczegółach, za to sam pomysł i jego spointowana bardzo udane.
Podsumowując, muszę zadeklarować gorącą sympatię do tego co Łukasz Orbitowski wyprawia na polskim rynku wydawniczym. Facet ma niebywałą zdolność ukazywania czegoś zwyczajnego w sposób nadzwyczajny. Do prozaicznych opowieści, które mogą być udziałem każdego umie przemycić pierwiastek fantastyki w sposób tak naturalny jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Moja ocena:
Serce Kolei: 8/10
Autostrada:7/10
Opowieść taksówkarska: 8/10
Kacper Klepacz:7/10
Wigilijne psy:10/10
Angelus:7/10
Lombard:6/10
Nie umieraj przede mną:7/10
Droga do modlichy:6/10
Pan Śnieg i Pan wiatr: 9/10
Zmierzch rycerzy światła:5/10
Całość:8+/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu SQN
Orbitowski niedawno opowiadał w wywiadzie telewizyjnym, że już stracił umiejętność pisania fantastyki i horrorów, czego sam niezmiernie żałuje, ale niestety. Nie ma już takich pomysłów, nie potrafi ich rozwinąć w jakąś niesamowitą historię, więc raczej przejdzie w stronę mainstreamu. On żałuje?! A co czytelnicy mają powiedzieć, co?! Mam tylko nadzieję, że nawet mainstream w wydaniu Orbita będzie taki, że ciarki po plecach chodzą. „Inna dusza” była rewelacyjna.
Żartujesz?? To jak się nie umie pisać horrorów to tylko mainstream zostaje? Bez sensu, przecież większość horrorów jest właśnie mainstreamowa – co ja się muszę naszukać żeby znaleźć coś oryginalnego. Niech pisze obyczajówki, romanse nawet ale niech zachowa tą swoją indywidualność…
A dla mnie najlepszym zdecydowanie opowiadaniem z tego zbioru jest 'Kacper Kłapacz’. Czytałem dawno temu, a do dziś przypomina mi się ten niesamowicie mroczny klimat.
W ogóle Orbitowski jest niezły i wart poczytania.
Sama mam nadzieję, że Orbitowski tylko makabryczny dowcip sobie zrobił w tym wywiadzie. 😉 Ale wydaje mi się, że miał na myśli tylko takie stricte „straszne” historie jak „Wigilijne” właśnie, „Tracę ciepło” albo „Święty Wrocław”, bo nawet jeżeli będzie pisał obyczajówki, to ten jego pazur w nich zostanie. To już jest chyba kwestia widzenia świata – nie da się z dnia na dzień stracić całej fantazji i zostać przyziemnym nudziarzem, bo tak. Oby nie. 😀
Pożyjemy, zobaczymy. Ja tym czasem biegnę do Biedry, bo dostałam cynk, że można tam kupić „Inną duszę”.