Final girls/ Dziewczyny śmierci (2015)
Nastoletnia Max niedawno straciła w matkę w wypadku samochodowym. A jej mama to nikt inny jak gwiazda kultowego horroru z lat ’80 „Obóz skąpany we krwi”. W związku z tym kumpel Max, Duncan i jego siostra Gerttie namawiają dziewczynę do uczestnictwa w specjalnym pokazie starego horroru. Max nie jest zachwycona taką formą oddania hołdu mamie zwłaszcza, że ta wcieliła się tam w ostać szeregowej ofiary. Ostatecznie przystojny Chris namawia Max na randkę w kinie. Zjawia się tam też jego była, Vicky. Wszyscy udają się na seans w trakcie którego niefortunnym zrządzeniem losu rodem z „Oszukać przeznaczenie” na sali wybucha pożar. Max i jej kumple szukając drogi ucieczki przedostają się za ekran. Jednak nie znajdują tam spodziewanego wyjścia ewakuacyjnego lecz… świat przedstawiony horroru „Camp Bloodbath”.
„Dziewczyny śmierci” to zdaniem wielu, zwłaszcza Was, drodzy czytelnicy, to jeden z najlepszych horrorów jakie ujrzały światło dzienne w ubiegłym roku. Ja sama nie nastawiałam się na niego zbyt pozytywnie, bo filmów, które to w założeniu mają oddawać cześć nieśmiertelnej formule camp slashera powstało sporo, jednak niewielu współczesnych twórców naprawdę czuje ten klimat toteż efekt najczęściej bywa mierny. A tu taka miła niespodzianka:)
Tak, film bardzo mi się spodobał, bo posiada wszystkie elementy niezbędne do dobrej zabawy.
Za sprawą wykorzystania motywu 'filmu w filmie’ sprawnie balansujemy między przeszłością a teraźniejszością, co skutkuje podwójną perspektywą. Fajnie jest śledzić losy bohaterów, którzy patrzą na stare slashery naszymi oczami. Rozumieją zasady świata przedstawionego. To tak jakbyśmy to my trafili do starego horroru z całą nasza wiedzą wyniesioną z wielu godzin seansów ze starymi slasherami. Pewnie sądzicie, że poradzilibyście sobie świetnie, tak też sądziła Max i jej przyjaciele. Efekt takiego przekonania bywał do prawdy przezabawny.
Zderzenie dwóch światów- bohaterów starego slashera śpiewających „Kumbaya” i konsekwentnie dążących do kopulacji z cynicznymi małolatami dla których seryjny zabójca to postać fikcyjna i niegroźna tworzy połączenie komedii pomyłek z czarnym humorem. Jedną z najlepiej ukazujących to scen jest fragment w której Duncan próbuje strzelić sobie selfie z mordercą przekonany, że filmowa postać nic mu nie zrobi.
Fabułą filmu z gruntu opiera się na takim samym założeniu jak każdy slasher – przetrwać do końca. Max i spółka wierzą, że jeżeli będą się trzymać filmowej Final Girl, Pauli, nic im nie grozi, ale na schemacie filmu powstaje rysa i Paula ginie. Kto może zostać Final Girl? Kto ich uratuje?
Ważnym motywem jest też wątek matki Max, która to po trzech latach od śmierci rodzicielki znowu ma szanse ją zobaczyć, dotknąć, porozmawiać. Tu nie powiem, nawet się troszkę wzruszyłam przy scenach finałowych. Wszytko to daje nam fany balans między pastiszem a historią opowiadaną na serio.
Nie mam żadnych zarzutów względem pomysłu na tę historię, jest krwawo, jest seksownie, jest zabawnie, jest nawet sentymentalnie. Nie można by jednak osiągnąć takiego efekt gdyby nie praca włożona w wykonanie tego pomysłu. Twórcy włożyli masę wysiłku w wierne oddanie klimatu dawnych camp slasherów, zdjęcia, muzyka, aktorstwo, dialogi, wszytko ekstra. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Do tego jeszcze spore grono lubianych przeze mnie aktorów w obsadzie: Nina Dobrev, Taissa Farmiga, Alexander Ludwig. Bardzo fajnie. Z pewnością „Dziewczyny śmierci” staną obok „Porąbanych” na liście moich ulubionych horrorów komediowych.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:9
klimat:9
Napięcie:7
Zabawa:10
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:10
Aktorstwo:9
Oryginalność:8
To coś:8
79/100
W skali brutalności:2/10
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Stety, niestety ale tym razem zupełnie się rozmijamy jeśli chodzi o opinię o filmie. Pomysł na film może i niezły (choć częściowo zapożyczony z dużo lepszego „Last Action Hero” ale tam mieliśmy pastisz kina akcji) a te cukierkowe leśne plenery mają swój urok (w ogóle strona wizualna filmu na dobrym poziomie pomijając kilka fatalnych i niepotrzebnych efektów komputerowych), ale… Wszystko wyglądało jak pastisz slashera zrobiony dla grzecznych dzieci. Krwawe to specjalnie nie było, nagości twórcy też unikali jak ognia (jak to w typowym hollywoodzkim filmie), śmieszne też nieszczególnie (o ile był pomysł na kilka gagów, np. próba zrobienia selfie z mordercą, o tyle postaci były raczej żenujące niż zabawne, vide mięśniak) no i również jakoś niespecjalnie odkrywcze. Jak na pastisz nazbyt poważnie potraktowano wątek dramatyczny (matka – córka) i ostatecznie nie bardzo wiadomo było czym tak naprawdę ma być ten film. W kwestii komediohorrorów 2015 takie „Burying the Ex” czy nawet „Cooties” zwyczajnie lepsze.
Gość: ilsa333, *.dynamic-ww-1.vectranet.pl napisał
Nawet nie wiem jak się do tego odnieść, bo wszytko to co wymieniłeś jako wady ja odbieram odwrotnie:)
Widziałam wspomniane przez Ciebie filmy. „Burning the ex” było całkiem niezła komedia, ale elementów horroru się nie dopatrzyłam. „Cooties” strasznie się napaliłam, ale mnie rozczarował. Początek dobry, sceny z udziałem szalejących dzieciaków fajowe, ale cała reszta nudna.
Gość: Fantasma, *.internetia.net.pl napisał
Dla mnie był to lekki i przyjemny film. Ciekawy slasher z dużą dawką humoru.
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
„bo wszytko to co wymieniłeś jako wady ja odbieram odwrotnie:) ”
tzn. np. kiepskie efekty komputerowe to zaleta jest, czy co? 😉
ilsa333 napisał
🙂
Nie, po prostu nie uważam ich za słabe. Myślę, że takie a nie inne wykonanie to efekt zamierzony. W starych slasherach też wykonanie nie było najwyższych lotów.