Planeta Małp – Pierre Boulle
Pamiętam, jak gdzieś między czwartą, a piątką klasą podstawówki po raz pierwszy obejrzałam w telewizji film Franklina J. Schaffnera „Planeta małp”. Pamiętam, jak wielkie wrażenie na mnie zrobił, a scena finałowa ze Statuą Wolności pogrzebaną w piasku na plaży rozrastała się przeraźliwą wizją w mojej głowie. Byłam w szoku.Była to kompletnie inna wizja końca świata niż sobie wyobrażałam. Często myślałam o tym filmie, rozważałam w głowie jego główne założenie i z czasem uznałam, że gdyby faktycznie ludzkość zamienić miejscami w hierarchii ze zwierzętami, to byłaby to sprawiedliwa kara.
Science fiction przestało być absurdalne, gdyby faktycznie coś w popieprzyło się w łańcuchu ewolucji i to małpy nie ludzie rozwinęły by w sobie inteligencję, czy jest to aż tak absurdalne i niemożliwe do zaakceptowania? Może te małpy myślały by o analogicznej sytuacji to samo – jak człowiek mógłby się rozwinąć?
O tym właśnie opowiada „Planeta małp”, powieść francuskiego pisarza Pierre Boulle, która zainspirowała twórców pamiętnego dla mnie filmu.
Szczerze powiedziawszy, jak w wielu wcześniejszych przypadkach nie wiedziałam, że film Schaffnera jest ekranizacją powieści. Trafiłam, ot przypadkiem i wpadłam. Wpadłam jak śliwka w kompot, bo okazało się, że wielbiony przeze mnie film nie umywa się do powieści.
Myślę, że większość z Was go widziała, dlatego spokojnie mogę pozwolić sobie na porównania. Po pierwsze książka jest krótka, albo taką mi się wydawała. Scenariusz w znaczący sposób odbiega od pierwowzoru i niestety, odbiega na minus. Akcja powieści rozpoczyna się w dalekiej przyszłości, kiedy to turystyczne loty w kosmos są już codziennością.
W czasie takiej wycieczki pewne małżeństwo natrafia na dryfującą w kosmosie butelkę z listem w środku. Udaje im się ją 'odłowić’ i zaczynają czytać zawartość wiadomości. Jest to opowieść niejakiego Ullissesa, francuskiego dziennikarza ( w wersji filmowej, Tylera, amerykańskiego astronauty), który w czasie wyprawy badawczej w kosmos towarzystwie znanego profesora trafia na nieznaną planetę.
Tam z ogromnym zdziwieniem obydwaj odkrywają podobieństwo owego miejsca do ziemi, z tą tylko różnicą, że tam nie ludzie, a małpy sprawują niepodzielną władzę nad królestwem zwierząt.
Jak pamiętacie z filmu główny bohater wraz z towarzyszem zostaje złapany wraz z dzikimi ludźmi tworzącymi jakiej pierwotne plemię przez armię małp. Wówczas trafia do ośrodka badawczego, gdzie małpy eksperymentują na niższym gatunku – na ludziach. Tu film wiele traci w porównaniu z książką. Opisy autora, dzięki którym zapoznaje nas z życiem na planecie małp i funkcjonowaniem ich społeczeństwa są dużo bardziej szokujące niż to, co zaserwowano w filmie.
Po pierwsze filmowa planeta małp tkwi w epoce średniowiecza. Małpy, co prawda, mają swój system polityczny, ale zarówno pod względem techniki jak i nauki są daleko w lesie. W książce są mniej więcej na takim stopniu zaawansowania cywilizacyjnego, jak ziemianie w końcu XX wieku. Latają w kosmos, mają samoloty, samochody, bardzo zaawansowana medycynę, prowadza badania laboratoryjne i psychologiczne. Wszytko zupełnie jak na ziemi, z tym, że tu rządzą małpy. Ta różnica jest bardzo ważna dla fabuły powieści, bo dzięki temu możemy spojrzeć na małpy niczym w zwierciadło. Oni są tacy jak my. Opisy eksperymentów jakim poddawany jest Ulisses i inni schwytani ludzie są idealnym odwzorowaniem tego, co my robimy. W identyczny sposób badają zachowania osobnicze ludzi w jaki my badamy zachowania zwierząt.
Książka doskonale obrazuje szok głównego bohatera, to jak trudno było mu utrzymać swoją cywilizowaną naturę w pionie i nie dać się ponieść zdziczeniu do jakiego według małp został przeznaczony. Film niejako zbagatelizował kwestię relacji Ulissesa z 'koleżanką z klatki’. W filmie jest nią co najwyżej zainteresowany w książce … ma z nią dziecko. Z dziką kobietą, która nie potrafi nawet mówić – to jak zoofilia.
Inny jest też finał całej opowieści. Nie twierdzę, że reżyser nie przywalił mi swego czasu po głowie tą Statuą Wolności, nie objawił smutnej prawdy o losach naszej cywilizacji, ale to jak pograł ze mną Boulle jest nie do pobicia.
Książka jest wprost rewelacyjna! Staram się nie krzyczeć na was tymi wykrzyknikami, ale po prostu się inaczej nie da. Forma w jakiej Francuz spisał swoją opowieść też bardzo przypadła mi do gustu. Styl nieco przypominał fantastyczną gawędę, a z drugiej strony szokujący raport naukowy.
Pożarłam tę książkę z apetytem i Wszystkim zalecam umieszczenie jej w swoim czytelniczym menu.
Moja ocena:10/10
Dodaj komentarz