Ghoul (2015)
Młodzi dokumentaliści pragną nakręcić cykl filmów o współczesnych kanibalach. W tym celu udają się na Ukrainę, gdzie w latach ’90 niejaki Borys został oskarżony zjedzenie swojego przyjaciela. Lądują na zapadłej wsi. Wodzeni za nos przez Ukraińców nie mogą doczekać się na wywiad z Borysem.
Pijąc ukraińska wódkę wpadają na genialny pomysł pobawienia się w wywoływanie duchów. Chcą skontaktować się z ofiarą Borysa, ale jak to bywa 'wybierają zły numer’ i w ich tymczasowym lokum pojawia się znacznie bardziej interesujący gość.
„Ghoul”, którego tytuł oznacza tyle co wampir, jest produkcją europejską. Na czele filmowej kipy stoi Czech, zaś przedstawione wydarzenia rozgrywają się na Ukrainie. Protagonistami są młodzi dokumentaliści, bo przecież nie może być lepszej ofiary niż młodzi dokumentaliści, czyż nie;)? Towarzyszy im kilku Ukraińców w tym Inna, która jako pierwsza wyczuwa w małym wiejskim domku na odludziu obecność złego ducha.
Pierwszego dnia po przybyciu na prowincję młodzi oczekują na obiecany i opłacony wywiad z domniemanym kanibalem. Borys żyje w izolacji i niechętnie opowiada o tym, o co został oskarżony. Jenny i spółka wierzą jednak, że uda im się z nim porozmawiać, a tym czasem umilają sobie czas oczekiwania upijając się.
Następnego dnia okazuje się, że ich kamera zarejestrowała ich niecodzienne nocne zachowania. Ukrainka Inna stara im się wytłumaczyć, że poprzedniej nocy nawiązali kontakt z wyjątkowo okrutnym zmarłym. Do póki nie odpędzą ducha nie mają możliwości ucieczki.
Kim jest natrętny duch? Tu mamy ciekawą historię wiążącą się z jednym z najsłynniejszych popaprańców jakich wydała na świat XX wieczna Europa.
Z cała moją wiedzą na jego temat byłam zaskoczona tym jak sprawnie przemycono go do scenariusza, podczas gdy ja spodziewałam się historii o jakimś ukraińskim demonie zakończonym egzorcyzmem.
Zawsze powtarzam, że dobry antagonista to połowa sukcesu w każdym filmie, szczególnie w horrorze.
Jeśli chodzi o klimat opowieści to skojarzyła mi się z najsłynniejszym paradokumentem o tropicielach lokalnej legendy, mianowicie „Blair Witch project”. W „Ghoul” pojawiają się z resztą sceny obłędnych ganianek po lesie.
Podobał mi się taki wybór lokalizacji, bo niby czemu duchy maja nawiedzać tylko okazałe wiktoriańskie posiadłości? Równie dobrze wypadają w małym wiejskim domu. Przygnębiająca aura otoczenia: posępne łyse drzewa i błotniste zarośnięte drogi punktują na rzecz nastroju.
W porównaniu z większością horrorów kręconych z ręki wypada całkiem nieźle, bo ma przynajmniej jakąś fabułę:)
W większości tego rodzaju filmów cała energia twórców skupiona jest na wrażeniach wizualnych, które wiadomo są jakie są- ciągłe sekwencje kręcone z fruwającej kamery- zaś fabuła spychana jest na margines i traktowana po macoszemu.
W tym przypadku, owszem, mamy do czynienia z klasycznymi operatorskimi chwytami stosowanymi w paradokumentach, ale nie zwracałam na nie uwagi tam mocno skupiając się raczej na opowieści.
Podobało mi się to, że twórcy uderzyli właśnie w Ukrainę, której historia obfituje w makabryczne wydarzenia, nawet teraz nie może kojarzyć się zbyt dobrze. Scenariusz nawiązuje do tego, wykorzystuje watki autentyczne jednocześnie tworząc jakąś tam dość lekkostrawną opowieść, która może podobać się fanom tego rodzaju rozrywki.
Seans mogę odnotować na plus, na tyle, na ile jestem w stanie docenić dobrodziejstwo tej konwencji.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:6
Aktorstwo:6
Walory techniczne:5
Oryginalność:6
To coś:7
59/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz