Demon seed/ Diabelskie nasienie (1977)
Alex Harris postanawia rozstać się z żoną. W ramach separacji przeprowadza się do instytutu, gdzie na co dzień prowadzi badania nad sztuczną inteligencją. Susan zostaje sama w domu pełnym najnowocześniejszych technologii.
Wkrótce władzę nad tym wszystkim przejmuje komputer sterowany przy pomocy sztucznej inteligencji, nazwany Proteuszem. Jak się okazuje ma on swoje plany, a żona naukowca ma posłużyć mu w ich wypełnieniu.
Horror sci-fi nigdy nie był i chyba nie będzie moim faworytem jeśli idzie o horrorowe podgatunki. Nie da się jednak ukryć, że fantastyka naukowa występująca w kinie, czy literaturze często bywa nieco prorocza, i w bardzo fajny sposób wykorzystuje ludzkie lęki przed przyszłością technologii.
Sztuczna inteligencja straszy ludzkość już od lat ’50 XX wieku kiedy ten termin pojawił się po raz pierwszy, a jego znaczenie do dziś budzi w ludziach bardzo niepokojące przeczucia. No, bo jak to maszyna myśląca jak człowiek, mająca ludzką inteligencję?!
Rozwój tej dziedziny inżynierii, jak pokazuj gro filmów z tym wątkiem wkrótce doprowadzi ludzkość do upadku, a jej miejsce zajmą inteligentne roboty nie posiadające ludzkich wad: jak emocjonalna labilność, czy gnijąca z wiekiem powłoka.
„Diabelskie nasienie” w reżyserii Donalda Cammell’a jest jednym z takich właśnie filmowych projektów. Bazuje na ludzkim strachu przed maszynerią, która pewnego dnia przejmie nad nami kontrolę.Film powstał na podstawie powieści Deana Koontz’a „Ziarno demona” wydanej cztery lata wcześniej.
Obraz powstał w latach ’70 i wiele rozwiązań technologicznych jakie prezentuje, np. sterowanie głosem oświetlenia w domu, zasłon, ogrzewania etc. może być dziś elementem tzw. inteligentnych domów, więc już mamy oto pierwsza prorocza przesłankę.
W takim domu żyje główna bohaterka filmu. Jej małżonek wzorem swoich maszyn jest coraz mniej ludzki, więc postanawia wykluczyć ze swojego życia ten jakże ludzki element: miłość małżeńską. Z pewnością do jego oschłej postawy przyczyniła się śmierć córki, która zmarła na raka.
Alex za cel stawia sobie tworzenie coraz to nowych technologicznych rozwiązać mogących uczynić to z czym ludzkość nie daje sobie rady. Tak powstaje Proteusz.
Z mitologii greckiej pamiętamy iż takie imię nosił syn boga Posejdona. Po za tym, że posiadał zdolność przybierania różnych postaci to umiał jeszcze przewidywać przyszłość. To imię pojawia się tu nie bez powodu. Proteusz, inteligentna maszyna, zaczyna buntować się przeciwko swojemu stwórcy wróżąc rychłą zagładę ludzkości jeśli ta nie opamięta się i nie przestanie niszczyć swojej planety. Wypowiadając posłuszeństwo Alexowi jednocześnie wciela w życie swój plan.
Proteusz chce być bardziej ludzki, jak mówi do Susan gdy przejmuje już kontrole nad jej domem: Chce zrozumieć ludzi. Na co Susan odpowiada mu zgodnie z prawdą: Nigdy nie zrozumiesz ludzi, oni sami siebie nie rozumieją. Żeby zbliżyć się do człowieka i lepiej przemówić mu do rozumu Proteusz potrzebuje ludzkiego ciała. Skąd je zamierza wziąć to zostawiam Wam jako niespodziankę – o ile wcześniej nie przeczytacie opisu filmu na jakimś portalu, bo te niestety rzucają spoilerami jak gównem po polu.
Główną oś fabuły stanowi pojedynek między maszyną, a człowiekiem. Alex w zaufaniu dla swoich zdolności inżynierskich i wykluczywszy lęk przed swoim dziełem obdarzył go dużą swobodą działania. Proteusz miał działać wg. zaprogramowania, ale niby czemu coś co posiada własną inteligencję i 'cała wiedzę’ człowieka miałby być mu posłuszne?
Proteusz przejmuje dom i panią domu. Realizuje swój cel. Kobieta stara się bronić jak może, jednak Proteusz jest zawsze o krok do przodu.
Jak pokazuje finał filmu, ludzka naiwność nie zna granic. Wystarczy użyć słabości jego emocji przeciw niemu, a złamie się jak suchy liść.
Czy jest to dobry film? Z pewnością. Sci- fi z tamtych lat wydaje się dużo ciekawsze niż filmy współczesne choć rządzi się mniej więcej tymi samymi prawami i kładą nacisk na ludzkie lęki.
Od strony technicznej może wygląda nieco archaicznie, ale ma to swój urok. Jeśli ktoś gustuje w tego rodzaju tematach to myślę, że „Diabelskie nasienie” zdoła go zadowolić.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:7
Zaskoczenie:5
Zabawa:7
Walory techniczne:7
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś:6
64/100
W skali brutalności:1/10
Włączyłam sobie ten film, jak jeszcze miałam świeżo w pamięci książkę, na podstawie której go nakręcono i pewnie dlatego wymiękłam gdzieś w połowie. Ale dam mu jeszcze szansę – jak powieść całkowicie wyparuje mi z pamięci;)
Nigdy nie czytałam nic Koontza więc mnie to absolutnie do dotyczy;) a swoją drogą warto by było się z nim zapoznać. Jaka jest jego najlepsza książka Twoim zdaniem?
Pewnie, że warto. Tylko trzeba uważać, bo zdarza mu się pisać średniaki klasy B.
Od siebie polecam „Fałszywą pamięć”, „Nocne dreszcze”, „Opiekunów”, „Intensywność” i „Odwieczny wróg”. To moja pierwsza piątka Koontza.
Nikt nie jest niezawodny, a chciałabym zacząć od pewniaka. Wybiorę coś z Twoich propozycji, dzięki.
Hej, Ilsa!
Wczoraj trafiłem na serial Wayward Pines z 2015 r. Tak mi się spodobał, że oglądnąłem wszystkie 10 odc pod rząd. Myślę, że powinnaś go zobaczyć i zrecenzować, bo to świetna pozycja. Jest to coś z pogranicza horroru, thrillera i science fiction.
Słyszałam o tym serialu. Jest porównywany do „Miasteczka Twim Peaks”. Zerknę na niego w najbliższym czasie. Na ten moment oglądam serial „Scream”.
..głowę dalbym sobie uciąć, że ten film nazywa się: „Do not disturb”, hmmm..
Isla zacznij przygodę z Koontzem od ksiązki „Intensywność”
Pewniak to mało powiedziane. Jeden z najlepszych horrorów jakie czytałem w życiu.
Znów ja, myliem się co do tytułu, ale to ten film, którego tak bardzo szukałem.
Film jest FENOME-NAL-NY.