Mr Brooks (2007)
Tytułowy Earl Brooks jest człowiekiem sukcesu. Prowadzi własną, prężną działalność gospodarczą, która zapewnia mu byt na wysokim poziomie u boku pięknej małżonki i społeczne poważanie.
Od trzech lat pan Brooks z sukcesem walczy ze swoim nałogiem, aż pewnego wieczora wracając z przyjęcia na swoją cześć, powraca jego dawny przyjaciel. Jak za dawnych czasów siada obok niego i namawia do zabawy.
Brooks udaje się do apartamentu pary młodych tancerzy i morduje ich. Tak jak zwykł to robić wiele razy przez wiele lat. Bo widzicie, poważny pan Brooks ma swoje mroczne alter ego Marshalla, który towarzyszy mu zawsze, gdy dopuszcza się zbrodniczych czynów.
Mówi się, że nałóg staje się częścią nas. Zmienia osobowość. Żeby skutecznie zwalczyć uzależnienie trzeba wyciąć tę część siebie. Dlatego osoby przebywające w ośrodkach terapii są odizolowane od świata zewnętrznego, w ten sposób na nowo budują swoje ja. Ale jak żyć bez samego siebie?
Pan Brooks nie zostałby bogatym przedsiębiorcą, mężem i ojcem, gdyby nie odciął od siebie tej części, która lubi sobie kogoś zaszlachtować. Nie wyrzekł się jej jednak całkowicie, zmaterializował ją do poziomu 'złego brata’, kogoś kto nosi w sobie jego mroczne pragnienia podczas, gdy od odbiera nagrody i kocha się z żonką. Marshall dochodzi do głosu tylko za pozwoleniem Earl’a. Jest kimś w rodzaju doradcy i osobiste konsultanta, który zna jego myśli lepiej niż on sam. To głos podświadomości, z tą tylko różnicą, że ma ludzką postać.
Tak to widzi twórca filmu Bruce Evans, który postanowił zrobić film o seryjnym mordercy ukazując jego sytuację od kuchni. To miła odmiana, bo chyba wszystkim już zbrzydły opowieści snute z punktu widzenia dzielnego gliny, nawet jeśli ma twarz Brada Pitt’a;)
Fabułą filmu skupia się na panu Brooksie. Poznajemy jego pragnienia i obawy, jego życie codzienne i nocne rozrywki.
Aby dodać akcji dynamiki na plansze wprowadzony zostaje pan Smith. Mężczyzna, który przypadkowo staje się świadkiem dzieła Pana Brooksa i zafascynowany taką formą rozrywki postanawia zgłębić temat. Co na to Pan Brooks? Morderca traktuje Smitha jak upierdliwego szczeniaka, który ciągnie go za nogawkę. Mimo iż adoracja jest pozytywnym wzmocnieniem to staje się uciążliwa. Do tego dochodzą sprawy rodzinne i wspomniane wcześniej obawy. Chyba nikt nie chciałby, że jego potomstwo odziedziczyło po nim najgorsze cechy. Lepiej żeby miało proste zęby i gęste włosy, czyż nie? Ale co jeśli twoją największą wadą jest socjopatia?
Podwójne życie Pana Brooksa niesie wiele wyzwań co skutkuje tym, że mamy tu do czynienia z wyjątkowo ciekawa historią.
Od strony technicznej nie powala, bo w sumie nie mamy tu miejsca na jakieś wyskoki. Siła projektu opiera się na scenariuszu i na aktorstwie. Twórca mojego ulubionego „Stand by me” zaprosił do współpracy Kevina Costnera i Demi Moore. Aktorzy bardzo znani choć ja osobiście nie przepadam ani za jednym, ani za drugim. Demi wciela się tu w postać policjantki, która marzy o złapaniu seryjnego mordercy. Bardziej skupiamy się tu jednak na jej problemach osobistych niż na wątku detektywistycznym. Costner, jak Costner, dobrze wygląda w garniturze i z ironicznym uśmiechem na twarzy. Chyba wybrano go do tej roli ze względu na jego niepozorność. Nie widzę go w roli seryjnego mordercy, ale tym ciekawszy jest efekt, gdy zostaje w takiej roli przedstawiony.
Nie mniej jednak sądzę, że dużo lepiej spisali się tu aktorzy z dalszego planu, jak odtwórca roli Marshalla czy córki Brooksa.
Jeśli miałabym coś skrytykować to chyba zakończenie. Jakieś takie… nijakie. Po za tym film jak najbardziej na plus.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:8
Klimat:6
Napięcie:7
Zabawa:8
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
To coś:7
Oryginalność:7
66/100
W skali brutalności:1/10
Przelatywałam listę i zastanawiałam się, czy znajdę tutaj ten film. Jeden z moich ulubionych. Psychologiczny… I obsada