Miasteczko – Robert Cichowlas & Łukasz Radecki
Marcin, wyjątkowo płodny pisarz tanich romansideł dla kobiet przeżywa kryzys twórczej weny. Idąc tropem znanych bohaterów powieści i on wyrusza na bezludzie w poszukiwaniu inspiracji. Wraz z żoną, Anią, obiera na cel małe miasteczko na Mazurach o groźnie brzmiącej nazwie Morwany.
Zamiast ukojenia i oddechu odnajduje tam potworność i ból zadawany na milion różnych sposobów.
Ciche miasteczko nie jest rajem dla turystów, a pułapką bez wyjścia. Miejscem naznaczonym przez coś potężnego i niewyobrażalnie okrutnego. Wymazane z map i kart historii trwa nadal zawieszone w innej przestrzeni i czasie, tylko po to by zadawać cierpienie.
Pierwsze wieści o nadciągającym z wydawnictwa Videograf nowym straszaku duetu – już sprawdzonego- Cichowlas & Radecki, niewątpliwie mnie zainteresowały. Biblia Horroru przybiła czerwoną łapkę na okładce w wyrazie aprobaty i niecierpliwego oczekiwania na efekt tego projektu.
Prozę obydwu autorów znam z ich opowiadań, ale do tej pory nie doświadczyłam na własnej skórze jak sprawdza się ta literacka spółka.
Czytałam już książki tworzone przez dwóch autorów i muszę powiedzieć, że w takich przypadkach dawało się wyczuć, który fragment napisała jedna osoba, a który jest dziełem innej. W przypadku „Miasteczka” nie jestem w stanie tego stwierdzić, co oznacza, ze między pisarzami stworzyła się bardzo sprawna twórcza symbioza.
Nie mam pojęcia jak wyglądał proces tworzenia powieści ale mam wrażenie, że autorzy konkurowali ze sobą kto stworzy bardziej makabryczną wizję w swoim rozdziale:) To mogło doprowadzić do tak silnej i intensywnej wizji jaka rozpościera się na kartach powieści.
Przyznam, że początek powieści mnie nie zachwycił. Przypuszczam, że powstał w sporym odstępie czasu od reszty książki, spisany przez jednego z Panów i dopiero kop w postaci wejścia w spółkę pozwolił rozwinąć mu skrzydła wyobraźni.
Historia rozpoczyna się od boleśnie klasycznego zagrania w stylu Kinga 'pisarz w kryzysie wyrusza w poszukiwaniu weny’. Do tego dochodzi jeszcze kolejne toporne zagranie w postaci ostrzeżenia przyniesionego przez ducha zmarłego brata głównego bohatera.
Wszytko rozkręca się w chwili, gdy Marcin i Ania wyruszają w drogę. Przyznam, że opis paraliżującego lęku jaki przeżywał bohater wiedząc, że ryzykuje ignorując ostrzeżenie ducha udzielił mi się, choć zdawałam sobie sprawę, że właściwe problemy zaczną się dopiero po dotarciu na miejsce.
A więc do rzeczy: Opis Morwan bardzo przypadł mi do gustu. Milczący las, domy zmieniające swoje położenie, drogi kurczące się i rozciągające, opisy wystrojów poszczególnych miejsc, wszytko to odnotowuję na plus.
Polubiłam też powieściowych bohaterów, przynajmniej tych, których lubić się dało;) Mój największy entuzjazm wzbudził czytający w myślach detektyw, jego 'bujna charakterystyka’, słownictwo jakim się posługiwał, czy ogólny stosunek do ludzi, z których mógł czytać jak z otwartej książki.
Paweł pojawia się tu jako poszukujący zaginionej kobiety specjalista od zadań niemożliwych. To on jako pierwszy spotyka jedną z pięknych dam wyeksponowanych na fantastycznej okładce książki. To on jest bohaterem jednej z najbardziej odrażających, wulgarnych i brutalnych scen w powieści. A tych, moi drodzy, nie zabraknie.
Może początek książki był mdły i nazbyt klasycznie potraktowany, ale im bliżej punktu kulminacyjnego, tym więcej elementów wymykających się po za schemat.
Antybohaterkami „Miasteczka” są trzy jasnowłose i długonogie niewiasty. Trzy upiorne siostry zrodzone z jakiegoś chorego koszmaru, który wyśnił się naszym słowiańskim przodkom.Czym są i skąd przybyły to główna zagadka książki.
Bohaterzy przybyli do Morwan będą mieli wątpliwą przyjemność poznania tejże tajemnicy.
Początkowo sądziłam, że autorzy idą tu trochę na łatwiznę posługując się jednymi z najbardziej znanych słowiańskich 'potworzyc’, ale mogę Wam zaręczyć, że finał bardziej gmatwa sprawę.
Droga do odkrycia tajemnicy Morwan prowadzi przez dusze niegdyś niewinnej dziewczyny, której drogę ku upadkowi poznajemy dzięki lekturze jej pamiętnika, znowu takie proste zagranie.
Nie wiem, czy tylko ja miałam takie odczucia, ale wykorzystane w powieści elementy: słowiańska legenda, miasteczko, które formalne nie istnieje, notatki naocznego świadka tragedii, wszytko to bardzo zalatuje Dardą. Nie twierdzę, że to źle, bo akurat Darda jest w tym momencie moim numerem jeden jeśli chodzi o polskich autorów horrorów, po prostu widzę zbliżone zainteresowania i inspiracje w duecie Cichowlas & Radecki.
Oczywiście różnić jest tyle samo co podobieństw. Darda jak do tej pory nie posunął się do makabreski jaką serwują nam autorzy „Miasteczka”. Kobiety w jego twórczości są wątłymi niewiastami, w „Miasteczku” każda dama jest daleka od bycia damą.
Sposób w jaki bez ostrzeżenia autorzy wytaczają ciężkie działa w postaci bardzo twardej erotyki pomieszanej z gore naprawdę robi mocne wrażenie. Szczerze mówiąc, absolutnie się tego nie spodziewałam. Może gdybym przeczytała wcześniej „Pradawne zło”, czyli inna wspólną inicjatywę pisarzy, nie doznałabym takiego szoku:)
Szok był bardzo przyjemny, bo jedyne czego tak mocno nie znoszę w horrorach, czy tych literackich, czy filmowych, to niańczenie odbiorcy i głaskanie go po głowie happy end’ami oraz ciągłe łagodzenie brutalności przekazu.
W „Miasteczku” tego nie ma i bardzo się z tego cieszę. Książkę polecam, oczywiście, że polecam:) Jest to taki horror z krwi i kości, przy czym napisany na tyle sprawnie by wciągnąć i przytrzymać czytelnika do ostatniej kartki.
Moja ocena:8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Videograf:
*Przypominam, że książka „Miasteczko” jest do wygrania w blogowym KONKURSIE, który potrwa do 30 czerwca. Kto ma chęć zgarnąć egzemplarz niech spróbuje swoich sił:)
fragiles napisał
Hej ,można powiedzieć ,ze jestem fanką? W każdym razie stałą czytelniczką bloga, książki jestem naprawdę ciekawa. Ostatnio przeglądałam starsze posty i natknęłam się na recenzję singapurskiego „Ghost child” był to mój pierwszy singapurski horror, rzeczywiście kultura amerykańska miałam duży wpływ na jego twórców choć sam film całkiem mi się podobał. Przypomina mi trochę 'Gisaeng Ryung’ z 2011 z Hyomin. Postanowiłam poszukać innych horrorów z Singapuru i tak obejrzałam 'Macabre’ z 2009 jestem ciekawa twojej opinii o tym horrorze, nie lubię gore,ten nim jest,ale jak na osobę która nie lubi hektolitrów krwi dobrze to zniosłam.
ilsa333 napisał
Postaram się film znaleźć i go obejrzeć. Dzięki:)
brazowy_jenkin napisał
Tej twardej erotyki i brutalnych opisów Cichowlas nauczył się pewnie od Mastertona, z którym prywatnie się przyjaźni 🙂
Dużo dostałaś już zgłoszeń? Bo nie wiem, czy opłaca się startować w konkursie.
ilsa333 napisał
Właśnie bardzo mało. Aż jestem zdziwiona, bo zadanie łatwe i niewymagające.