Fertile Ground (2011)
Małżonkowie, Emily i Nate przeprowadzają się do odziedziczonego przez mężczyznę domu na prowincji. On jako aspirujący artysta ma tam przygotowywać się do wernisażu, a ona ma wrócić do dawnej pasji szycia i projektowania sukienek. Wszytko po to, by małżonkowie mogli pozbierać się po niedawnym nieszczęściu, czyli poronieniu przez Emily córeczki.
Dom jest stary, ale wcale nie opuszczony. Każdy jego fragment tętni od historii jego byłych mieszkańców. Co jest niepokojące, najczęściej są to historie zakończone nagłym zgonem.
Emily, która jak się okazuje, ponownie zachodzi w ciążę zaczyna odczuwać obecność złowrogiej siły, którą epatuje dom. Kiedy grzebie w historii rodziny męża, a co za tym idzie w historii domu odkrywa, że doszło tam do brutalnej zbrodni, która była dziełem przodka Nate’a. Ale to jeszcze nie wszytko, do tego dojdzie jeszcze upiorne znalezisko na podwórku w postaci ludzkiej czaszki. Okaże się, że Nawet najsłynniejszy morderca XIX wieku kręcił się po okolicy.
Adam Gierasch jest twórcą wielu niskobudżetowych horrorów, takich jak „Autopsy„, czy „Wicked Little things„. Z nich wszystkich chyba najlepiej udał mu się „Fretile Ground”. Piszę to mimo, iż nie jestem zwolenniczką scenariuszowych kalk. Zawsze wolę film nieco niedopracowany, ale oryginalny niż kolejny bezpieczny schemat. Problem w tym, że filmy tego twórcy po za schemat się nie ruszają.
Historia rodziny Weaverów to przechadzka po historii konwencji ghost story. Zaczynamy tradycyjnie od przeprowadzki do nowego domu. Pojawia się ciąża, której towarzyszy złe samopoczucie bohaterki i przekonanie o zagrożeniu. Być może Emilly jeszcze nie pozbierała się po stracie poprzedniego dziecka, a może dopadła ją depresja okołoporodowa? Ciężarne kobiety są bardzo lubym tematem dla twórców horroru. Hormony buzują, nadwrażliwość staje się rzeczą naturalną. Łatwo wepchnąć taką bohaterkę do starego domu i wystraszyć.
Pojawia się motyw zbrodni z przeszłości popełnionej na bogu ducha winnej kobiecie.
W ghost story często występuje motyw zapętlenia. Tak zwane 'nawiedzenie osiadłe’, które charakteryzuje się tym, że w nawiedzonym miejscu wciąż powtarza się sekwencja tych samych tragicznych wydarzeń.
Emilly zaniepokojona zmianą w zachowaniu męża zaczyna wierzyć, że ten, wzorem swojego przodka zamierza ją zabić. Motyw obłędu partnera i bezbronności wobec tej sytuacji małżonki to również temat stary jak świat. W „Fertile Ground” mamy nawet scenę, która powinna już rozwiać wszystkie wątpliwości ad. oryginalności pomysłu. Gdy Emily odwiedza pracownie męża, w której ten spędza całej dnie odkrywa, że wypełniają ją puste płótna – zajechało „Lśnieniem„, czyż nie?
Mimo iż przeszłość domu jest taka, a nie inna, teza o nawiedzeniu nie może być nazbyt oczywista. Muszą pojawić się wątpliwość i podejrzenie o bardziej przyziemny rodowód wizji nawiedzających bohatera czy bohaterkę. Tu najlepiej postawić na chorobę psychiczną.
I tym o to sposobem mamy już cały film. Wszystkie motywy podsunięte jakby taśmociągiem, zaczerpnięte z innych popularnych horrorów.
Ale czy efekt jest bardzo zły? O dziwo nie. Przewidywalność, przewidywalnością, ale i tak miło się to ogląda. Tempo akcji jest niespieszne więc możemy cieszyć oko powolnymi przejazdami kamery po domu, okolicy, licach przerażonej kobiety. Mimo to nie jest nudno, bo zawsze znajdzie się jakaś krytyczna sytuacja, załamanie Emilly, czy wybuch agresji Nate’a. Przemknie jakiś nienachalny duszek, czy objawi się w innej formie. Aktorstwo też jest jak najbardziej w porządku. Podobało mi się też zakończenie. Znowu nic oryginalnego, a jednak.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:6
Zaskoczenie:5
Zabawa:8
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:3
To coś:6
60/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz