Kingdom come (2014)
Sam wraz ze swoją dziewczyną wracają z imprezy. Mężczyzna jest trochę wlany, ale mimo to siada za kółkiem i w efekcie doprowadza do wypadku. Cały i zdrów budzi się w obskurnym budynku wraz z grupą obcych sobie ludzi. Bohaterzy bezskutecznie poszukują wyjścia. Przyd każdym z nich zostanie postawione wyzwanie. Nie chodzi jednak o zabawy w stylu odpiłowania stopy.
Odizolowana grupa protagonistów, uwięziona przez widmowego antybohatera ginie w po kolei, aż do chwili, gdy ocaleje już tylko wybraniec lub wybrańcy.
Tak zapowiadała się ta produkcja i muszę powiedzieć, że to przewidywanie sprawdziło się, ale… No, właśnie sęk w tym, że nie mamy tu typowego dla takich produkcji antybohatera, który jest skrzywdzonym w dzieciństwie dziwakiem z rychą na bani, która każe mu okaleczać ludzi by udowodnić sobie tylko znane racje. „Kingdom come” sięga dalej, pytanie tylko, czy nie przekroczył granic absurdu?
Film można podzielić na dwie części. Część pierwszą, w której nic jeszcze nie jest przesadzone. Cześć, w której poznajemy rozliczne grono bohaterów, tułające się bez skutku w poszukiwaniu wyjścia z miejsca, do którego trafili z wyroku jakiejś odległej, nienazwanej siły.
Tu część widzów obstawi wspomnianego psychopatę, a cześć zacznie dopatrywać się nadprzyrodzonych konotacji. Żeby móc stosownie obśmiać tę produkcje muszę, Wam zdradzić, że wygrana leży po stronie wersji nadprzyrodzonej.
Ta wersja zaczyna się coraz bardziej uwiarygodniać, gdy na arenę wkroczą rozliczne zastępy pokracznych istot z piekielnym rodowodem. Protagoniście, którzy dali się już poznać od nie najlepszej strony mają w zanadrzu jeszcze parę niespodzianek. Wyłoni się główny antybohater, który bez trudu rozprawi się z większością reprezentantów grupy 'osadzonych’.
Zostaną oczywiście ostatni sprawiedliwi, którzy wyjdą zwycięsko z potyczki – napisałabym, że w akompaniamencie archanielskich trąb, ale to by była przesada, nie mniej jest ckliwo, sentymentalnie, naiwnie i tanio. Obowiązkowe moralizowanie i kilka podniosłych kwestii finałowych.
Sam pomysł w ogóle mi się nie podoba, bo upraszcza wszytko co złożone i relatywne. Scenarzysta jest jak ksiądz na kazaniu, wciąż podsuwa łatwe rozwiązania rzeczy trudnych i gładko omija pytania i wątpliwości. W zasadzie powinnam napisać scenarzyści, bo aż trzy osoby pociły się nad fabułą, mamy więc całe konklawe rozważające kto i dlaczego zasługuje na wygraną.
Jeśli idzie o formę, to w sumie nic jej nie brakuje. Aktorstwo może nie najwyższych lotów, ale scenariusz nie wymaga wiele więcej. Efekty komputerowe dopieszczone, stosownie urozmaica jałowość treści, dodają trochę metalicznego posmaku krwi. Może komuś ten film się spodoba, dla mnie bieda.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:6
Klimat:5
Napięcie:5
Zaskoczenie:4
Zabawa:4
Walory techniczne:6
Aktorstwo:5
Oryginalność:4
To coś:4
48/100
W skali brutalności:3/30
Dodaj komentarz