Backcontry (2015)
Alex i Jenn wybierają się na wycieczkę leśnym szlakiem zwanym szlakiem czarnej stopy. Zapowiada się kilkudniowa, miła wyprawa w pięknych okolicznościach kanadyjskiej przyrody, jednakże nieroztropność naszych bohaterów doprowadzi raczej do serii tragicznych wydarzeń niż do celebracji miłości na łonie natury….
Legenda głosi, że film Adama MacDonald’a, bardziej aktora niż reżysera, znanego chociażby z thrillera „Home sweet home”, opowiada prawdziwą historię pary niedzielnych turystów.
Ile w tym prawdy, nie wiem, ale historia nie obfituje w jakieś szczególnie nieprawdopodobne wydarzenia, więc można dać temu wiarę.
Opowieść o feralne wycieczce opiera się na kompilacji brawury i naiwności, która nakazała Alexowi wyprowadzić swoją lubą w ciemny las bez mapy, czy innego środka nawigacji, bez telefonu, czy innego środka komunikacji i bez czegokolwiek, co mogło by posłużyć do obrony przed potencjalnym zagrożeniem.
Sprawa wygląda tak, że poznajemy naszych protagonistów w chwili, gdy ci wypuszczają się na weekendowy wypad do lasu. Alex wyraźnie chce zaimponować swojej dziewczynie, prawniczce nie zaznajomionej z zasadami survivalu. Co jest najśmieszniejsze, nasz aspirujący Bear Gryls okazuje się jeszcze mniej zapobiegliwy niż jego miastowa panna, wyszydzając jej drobne środki ostrożności w postaci flary i spray’u na niedźwiedzie. Odmawia wzięcia ze sobą mapy, bo przecież był tu wiele razy i doskonale wie gdzie ma iść. Zabiera dziewczynie telefon, bo przecież ma wzdychać w zachwycie do jego umiejętności przetrwania w trenie, a nie odbierać maile z pracy.
Przez pierwsze minuty filmu śledzimy zatem sekwencje kolejnych potknięć w działaniu, które dla każdego widza będą jednoznacznym sygnałem, że 'to musi się źle skończyć’.
Gdy para rozbija obóz w połowie drogi napotykają pewnego podejrzanego typa, który łowił ryby w okolicznym jeziorze, Jenn ochoczo zaprasza go na ognisko. To dopełnienia obrazu nieostrożności prezentowanej przez bohaterów.
„Backcountry” nie jest jednak filmem o świrze z lasu, więc typa z ogniska możemy zostawić tam, gdzie był i skupić się na początku zbioru plonów z głupoty, którą protagoniści zasiali w pierwszej połowie obrazu.
Oczywiście okaże się, że mapa jednak była kurewsko potrzebna, spray to za mało w spotkaniu z misiem, zapasy jedzenia umieszcza się w bezpieczniejszym schowku, a telefon komórkowy mógłby złapać zasięg.
„Backcountry” jest, więc bardzo prostym filmem z prostym przesłaniem. Obfituje w kilka mocniejszych scen, gdy prawo Murpy’ego zaczyna znajdować zastosowanie w prezentowanych tu wydarzeniach: Jeśli możecie się zgubić to na pewno się zgubicie, jeśli macie spotkać niedźwiedzia to na pewno spotkacie, jeśli możesz pokiereszować sobie nogę to na pewno tak będzie itp. To sprawia, że film jest przewidywalny, ale czy to źle?
Jeśli dobrze zrozumiałam to miał prezentować proste konsekwencje prostych błędów i tak się właśnie stało. Nie jest to na pewno pozycja obowiązkowa, raczej średniak z rodzaju tych, które można odpuścić bo znajdziemy jeszcze z tuzin podobnych filmów, a więc nic straconego.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:6
aktorstwo:6
Oryginalność:4
to coś:5
53/100
W skali brutalności:3/10
Ktoś poleca ten film? Warto go obejrzeć czy polecacie coś innego?
Można obejrzeć zły nie jest.