The Atticus Institute/ Instytut Atticus (2015)
W Ameryce w latach ’70 działał założony przez doktora Henry’ego Westa instytut badań nad zjawiskami parapsychologicznymi. Naukowiec wraz z ekipą współpracowników przez pewien czas badał zdolności różnych osób wykraczające poza podstawowe pojmowanie zdolności ludzkiego umysłu.
Na tym polu nie osiągnął zbyt wiele do momentu, gdy do jego ośrodka trafiła Judith Winstead, która posiadała pełen wachlarz możliwości parapsychicznych: pirokineza, telekineza, jasnowidzenie, czytanie w myślach.
Ten niezwykły przypadek w końcu zainteresował władze Stanów Zjednoczonych, który zobaczyły w jej zdolnościach szanse na niemożliwe do tej pory polityczne manewry. Rozochoceni możliwością zabijania na odległość, czy przejrzenia planów wrogich przywódców nie zdają sobie sprawy skąd pochodzą niezwykłe moce pacjentki doktora Westa.
„Instytut Atticus” to nic innego jak kolejny paradokument o opętaniu.
Sposób prezentowania historii przypomina w zasadzie bardziej 'para reportaż’, bo po za spreparowanymi przez filmowców materiałami zarejestrowanymi w instytucie, wykorzystuje także wywiady z osobami z otoczenia naukowca. Głos zabierają jego dzieci, żona, współpracownicy, którzy z własnej perspektywy opowiadają o tym, co wydarzyło się w sprawie Judith.
Trochę przypomina to pomysł z filmu „Lake Mungo” jednak efekt jest bez porównania gorszy.
Wiarygodność całej historii to pierwsza sprawa. Zawsze ciężej mi uwierzyć tak zwanym autorytetom niż zwykłym ludziom. Może to też kwestia tego, że gdy twórcy wykorzystują motyw naukowców, znawców etc. wraz z nimi pojawiają się niestworzone historie, naciągane dużo bardziej niż relacje zwykłych, przerażonych ludzi.
Druga rzecz, w „Lake Mungo” wywiady z zainteresowanymi nie były dodatkiem, były głównym punktem programu w stosownej chwili uzupełnianym o pokaz zdjęć, czy nagranie. Twórcy doskonale wiedzieli, kiedy czego użyć, by spotęgować napięcie. W „Inststucie…” jest wręcz odwrotnie.
Wywiadów jest mniej, natomiast głos zabiera więcej osób. Niestety pojawiają się one w najmniej stosownych momentach, przerywając fajne akcje z nagrań relacjonujące zjawiska nadprzyrodzone, jakie są udziałem Judith.
A takowych akcji jest całkiem sporo i niektóre nawet uznałabym za udane.
Cały ciężar filmu spoczywa jednak na odtwórczyni roli głównej bohaterki Rya Kihlstedt, którą nie bardzo kojarzę z innych produkcji. To jest zastanawiające jeśli wziąć pod uwagę jakość jej gry. Judith jest w zasadzie jedynym elementem tego filmu, dla którego trwałam przed ekranem. W roli opętanej wypada bardzo efektownie. Doskonale radzi sobie z gwałtownymi zmianami mimiki, ale nie tylko, gra bowiem całym ciałem.
Reżyser filmu nie ma wielkiego doświadczenia, więc pewien brak wprawy w przedstawianiu historii mogę wybaczyć, gorzej darować mu kiepski, wtórny pomysł. W końcu wyobraźnia to największy skarb twórcy, tu jest trochę zubożona. Jeśli jeszcze nie zbrzydły Wam filmy w stylu „Uśpionych”, to spokojnie możecie się zapoznać, innym radzę odpuścić, bo nie uświadczycie tu nic godnego większej uwagi.
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:5
Zaskoczenie:4
Zabawa:6
Aktorstwo:7
Walory techniczne:6
Oryginalność:4
To coś:5
55/100
W skali brutalności:2/10
Dodaj komentarz