Blutgletscher/ Krwawy lodowiec (2013)
Na stacji badawczej w austriackich Alpach przebywa grupa naukowców i techników, w tym mechanik Janek, zapijający smutki samotnik.
Pewnego dnia w czasie kontroli jednego z urządzeń natrafia na dziwnie wyglądający lodowiec. Tworzy on jaskinie, ale nie to jest w nim niezwykłe. Pokrywa go coś na kształt krwawej mazi, tak jakby pod lodem znajdowała się jakaś substancja, która teraz pod wpływem ciepła została uwolniona z lodu. Jego towarzyszka, pies o imieniu Tinny znajduje w owej jaskini dziwnie wyglądającego lisa. Pies zostaje raniony, a Janek wraca do bazy i opowiada towarzyszom o dziwnym znalezisku. Tymczasem do bazy z wizytacją ma przybyć Pani minister wraz ze swoją strażą przyboczną. Grupa ma pokonać szlak w okolicy krwawiącego lodowca.
Reżyser i scenarzysta, Marvin Kren zawsze fascynował się monster movie. Jego pierwsza produkcja traktowała jednak o potyczka z zombiakami, a dopiero parę lat później zdołał uciułać trochę grosza na nakręcenie filmu bliższego swoim fascynacjom.
„Krwawy lodowiec” spodobał mi się już od pierwszych ujęć. Piękne alpejskie plenery widziane z ziemi i z powietrza. Pokryte śniegiem i lodem tworzą bardzo zimny klimat, a otaczające zewsząd pustkowia z miejsca budzą niepokój.
Grupie naukowców – bardzo barwne stado- przyjdzie się tam zmierzyć z iście Carpenter’owskim zagrożeniem. Tak, skojarzenia z „The Thing” są bardzo czytelne, bo znowu mamy motyw 'czegoś’ ukrytego pod lodem, co jak się szybko okaże jest pasożytem zagrażającym życiu wszystkich żywych organizmów na ziemi. 'Modus operandi’ nieznanego bardzo przypomina pomysł z filmu Carpenter’a, jednak, żeby nie było, działa na nieco innych zasadach.
W szczegóły wdawać się nie będę. Dość powiedzieć, że widz będzie miał okazję popatrzeć na owe obrzydliwe 'coś’, przyjrzeć się dość dokładnie, bo mimo iż twórca nie bardzo mógł zaszaleć z efektami, to postarał się by jego 'cosiek’ wypadł bardzo efektownie.
Scen krwawych, brutalnych i budzących obrzydzenie tu nie zabraknie, ale udało się twórcy utrzymać na granicy znośnego smaku, nie ocierać o kicz i nie hołdować zbyt estetyce gore. Co pewnie jedni uznają za zaletę, inni za wadę.
Sama historia oparta jest na pomyśle Carpenter’a i nie ma co tego ukrywać. Można mówić o bezlitosnym przerżnięciu pomysłu, albo o czytelnej inspiracji. Wszystko zależy od dobrej woli widza.
Jak wspomniałam filmowi bohaterzy tworzą ciekawe stado. Na pierwszym planie mamy Janka, ze złamanym sercem i mocno nadużywaną wątrobą, którego towarzyszką życia jest suczka Tinny.
Jest też para naukowców, do których Janek odnosi się z lekceważeniem, co bywa dość zabawne. Gdy na plan wkracza pani minister ze swoją świtą mamy wzbogacenie o kolejne ciekawe charaktery. Tu szczególną uwagę zwraca pani minister ’nie żryj banana gdy płaczesz’, która, jak się okazuje nie tylko w polityce radzi sobie bardzo dobrze. W tej roli, co ciekawe zobaczymy mamusie twórcy filmu:)
Żeby nie było, że to jakaś komedia, zaznaczę, że klimat grozy, napięcie stosowne do dramatycznych wydarzeń cały czas jest obecne i film należy traktować całkiem serio. Przynajmniej do pewnego momentu… Nie mogłam pojąć jak twórca ,który tak fajnie radził sobie z całym scenariuszem tak skopał go w finale. Zakończenie jest po prostu durne i nieadekwatne. Typowe dla filmów z motywem jakiejś zarazy, ale nie pasujące do tego konkretnego scenariusza. Jest jakby oderwane od całości i zupełnie bez sensu, jeśli mam być szczera.
Te ostanie minuty filmu mogę wybaczyć, bo całość jest zadowalająca w stopniu większym niż przeciętny. Być może przemawia przeze mnie sentyment do „The Thing”, ale film mi się spodobał.
Moja ocena:
Straszność: 7
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:7
Zabawa:8
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:8
Aktorstwo:7
Oryginalność:3
To coś:7
67/100
W skali brutalności:4/10
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Taka tam szósta woda po kisielu (The Thing)… 😉 No, nie, ok, film nawet przyjemny, fajne krajobrazy, fajnie że ktoś (i to w Europie) kręci coś innego niż slasher albo ghost-story, ale jeśli chodzi o fabułę a zwłaszcza realizację, to nie wszystko tu było optymalne. Brakowało momentami grozy i napięcia, a o klimacie porównywalnym z „Coś” można ino pomarzyć.
ilsa333 napisał
Nie bez powodu wspomniałam o dobrej woli widza:)