Bobry zombi/ Zombeavers (2014)
Trzy przyjaciółki, Jenny, Mary i Zoe, wybierają się na weekend do domku nad jeziorem w ramach interwencji kryzysowej w sprawie złamanego serca Jenn. Babski weekend przerywają chłopcy, w tym zdradziecki facet Jenny, którzy dołączają do nich jeszcze tego samego wieczoru.
Nikt z szóstki przyjaciół nie wie, że w pobliskich wodach, za sprawą dwóch 'nierozważnych’ kierowców samochodu z odpadami chemicznymi lęgną się bobry zombie, które to wkrótce przejdą do zmasowanego ataku.
Nigdy nie byłam fanką filmów z gatunku animal attack. Może dlatego, że zawsze szkoda mi tych biednych zwierząt, które robią w nich za wcielone zło i prędzej, czy później giną z rąk tak zwanych bohaterów pozytywnych, czyli najczęściej mało rozgarniętych przedstawicieli ludzkiego gatunku.
Ten nurt jest znany już od dawna. Słynie nie tylko ze swojego typowego przesłania, że na każdego cwaniaka znajdzie się większy cwaniak, ale też z bardzo pomysłowych, graniczących z absurdalnością pomysłów na postaci krwiożerczych bestii, atakując na lądzie, w wodzie i w powietrzu.
Filmowi przedstawiciele najróżniejszych gatunków królestwa zwierząt najczęściej nie mają zbyt wiele wspólnego z ich naturalną egzystencją, ich zachowania są dostosowane do scenariusza, który ma maksymalnie przerażać,nawet kosztem realizmu czy logiki.
Zdarza się też, że filmowcy tworzą całkowicie nowe gatunki, swoiste mutanty, tak powstają 'ośmiorekiny’, 'megapiranie’ i temu podobne hybrydy.
Jordan Rubin postawił jednak na zwierzęta zupełnie nie kojarzone z zagrożeniem. Na bobry. Miłe futerkowe zwierzęta, budujące swoje żeremie i tamy w zbiornikach wodnych, wegetarianie. Z pomocą jakiejś anonimowej substancji, która w wyniku niefortunnego wypadku dostaje się do wody, boberki zmieniają się w bobry zombie, agresywne bestie atakujące ludzi.
Bliźniaczy motyw wykorzystał ponad pół wieku temu inny filmowiec, czyniąc agresorem innego małego futrzaka – chyba wszyscy pamiętają „Zabójcze ryjówki„.
Praktycznie od początku seansu, gdy tylko pierwszy boberek wyskakuje z wanny wprost na jasnowłosą protagonistę miałam wrażenie, że twórcy zapatrzyli się na „Zabójcze ryjówki”. Wygląd bobrów zombi wspiera takie skojarzenie, bo w przeciwieństwie do współczesnych animal attack film nie wali po oczach gładką komputerową grafiką. Bobry wyglądają jak kukiełki – może to są kukiełki? Mają zmierzwione futra, krew na zębach i martwe oczy. Ich ruchy są bardzo nieporadne, a mimo to potrafią efektownie odgryźć nogę.
Krwawe sceny są równie naturalistyczne i proste, co bardzo mi się podoba bo przywołuje na myśl takie klasyki jak właśnie wspomniane „Zabójcze ryjówki”. Kolorystyka filmu jest bardzo intensywna, bobry atakują w pełnym oświetleniu.
Jeśli zaś chodzi o ofiary ataku to stanowią takie stado bardzo standardowe. Jest cierpiąca z powodu zdrady Jenn, jest opiekuńcza Mary, która jak się w końcu okaże, ma diabełka za skórą i bezpruderyjna Zoe. Chłopcy bardziej robią za tło, nikt nie wybiega po za schemat, nikt nie grzeszy inteligencją. Same dupki, jedni bardziej, inni mniej. Ich rozmówki bywają zabawne, ale jest to humor z rodzaju tych mało lotnych, do którego przywykli już widzowie amerykańskich filmów. Nie mniej jednak jest zabawnie.
Fajny pomysł na otwarcie i domknięcie fabuły z udziałem dwóch przygłupów za kierownicą półciężarówki. Wspomniane sceny krwawe też puszczają oko do widza, jak chociażby odgryzienie przyrodzenia przez ex dziewczynę bobrzycę zombie… – wiem, jak to brzmi, ale jak wygląda!
Takich scen jest więcej.
Słowem podsumowania, film bardzo interesujący, fajnie bawi się z konwencją i daje sporo uciechy. Oglądać z przymrużeniem oka.
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:8
Zaskoczenie:5
Aktorstwo:6
Oryginalność:7
To coś:7
Walory techniczne:7
65/100
W skali brutalności: 4/10
Gość: Otfi, *.dynamic.dsl.as9105.com napisał
Uwielbiam takie horrorki z przymrozeniem oka, no i ten dostarczyl mi sporo uciechy 😉