The Calling/ Wezwanie (2014)
Hazel Micallef, samotna policjantka w średnim wieku, która swój dzień zaczyna od kawy doprawionej Jim Bim’em, staje na czele grupy, której zadaniem jest złapanie seryjnego mordercy.
Falę zbrodni rozpoczyna zabójstwo starszej pani, przyjaciółki apodyktycznej matki Hazel. Policjantka dostrzega analogię pomiędzy jednym przestępstwem, a drugim, popełnionym ledwie kilka kilometrów po za okręgiem jej posterunku. Problem polega na tym, że Henzel i jej domniemania nie są wiarygodne dla szefa, który bagatelizuje sprawę i z politowaniem patrzy na swoją podwładną.
Henzel wraz z kumplem z pracy i 'żółtodziobem’ przydzielonym im do pomocy powoli odkrywa z kim mają do czynienia. Oczywiście zapijaczona policjantka z deprechą okazuje się nieomylna, to jest seryjny zabójca, ale nie jakiś rzeźnik z maczetą, który pragnie zostać gwiazdą, lecz wizjoner, mesjasz, dużo bardziej sprytniejszy i choć ciężko to przyznać, jego działania są moralnie relatywne.
Jakiś czas temu trafiłam na trailer tego filmu. Obejrzałam z zainteresowaniem i czekałam na polską premierę kinową. A tu, proszę, do polskich kin obraz wcale nie trafił, natomiast został wydany na DVD z dniem pierwszego października.
Scenariusz filmu został oparty na podstawie powieści Inger Ash Wolfe i odpowiada za niego Janson Stone, którego możecie kojarzyć z komedii „To już jest koniec”, dość niezłej jak na współczesne amerykańskie kino komediowe i mocno niedocenianego „Resetu” z Adrienem Brodym.
Każdy kto widział ostatni ze wspomnianych filmów, mógł się spodziewać, że fabuła nowego thrillera też nie będzie obfitować w fajerwerki.
Natomiast reżyser to praktycznie żółtodziób. Co z tego wszystkiego wynikło?
Powiem tak, miałam nieco inne oczekiwania. Nie mówię, że większe, po prostu sądziłam, że historia będzie mniej, że tak powiem, klasyczna. Natomiast „Wezwanie” podąża utartych schematem filmów o policjantach i mordercach.
Bohaterowie mimo iż ich charakterystyki starają się wyróżniać na tle większości, to i tak oscylują wokół znanego schematu. Zazwyczaj główny śledczy to osoba z problemami, często samotna, często niedoceniana przez zwierzchników. Taką właśnie postać kreuje Susan Sarandon. Partneruje jej zatroskany kumpel i ktoś przysłany z zewnątrz, niedoświadczony, ale bystry i pełen entuzjazmu. Szef wydziału to oczywiście skurwiel, który bagatelizuje sprawę. Typowe.
Dalej mamy mordercę i tu jest już ciekawiej. Przybyły nie wiadomo skąd człowiek z misją. Misja związana jest z religią w formie dość rzadko praktykowanej. Niestety tego typu motyw też już był. Na szczęście biblia jest pełna wątków gotowych pobudzić wyobraźnie każdego świra toteż nasz świr też ma swój własny pomysł. Morderca ma też swoją tajemniczą przeszłość, której rozwikłanie pozwoli ustalić motyw zbrodni. I tak właśnie się dzieje, po nitce do kłębka.
Cóż więcej mogę dodać? Chyba w kwestii fabuły nie ma nic do dodania, bowiem jest dość prosta. Pod względem technicznym film wypada całkiem dobrze. Oprawa nie jest przesadzona, aktorstwo dobre, zdjęcia ładne, flaki nie fruwają na wszystkie strony. Jest sprawnie i minimalistycznie. Ogląda się przyjemnie, ale nie jest to obraz, który zapadnie mi w pamięć i który będzie polecać z wielkim entuzjazmem. To po prostu niezły film, i tyle.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:6
klimat:7
Napięcie:7
Zaskoczenie:5
Zabawa:7
Aktorstwo:7
Walory techniczne:7
Oryginalność:5
To coś:6
62/100
W skali brutalności:2/10
antyprop napisał
Całkiem dobry film. Takie coś pomiędzy 6 a 7/10.
Gość: Mirek, *.internetdsl.tpnet.pl napisał
Też oglądałem – polecam!