RECENZJA ZWYCIĘŻCZYNI KONKURSU ST _ASKA:
MadHouse / Dom szaleńców (2004)
Absolwent psychiatrii, Clark, by zakończyć edukację na uniwersytecie podejmuje staż w klinice leczenia zaburzeń psychicznych Cunnigham Hall. Sara, której powierzono zadanie oprowadzenia mężczyzny po szpitalu, zabiera go do piwnicy, gdzie za pilnie strzeżonymi przez ochroniarza drzwiami przetrzymywani są najniebezpieczniejsi pacjenci. Właśnie ta część obiektu nazywana jest przez pracowników Cunnigham „Madhouse”. Wizyta w podziemiach kończy się nieprzyjemnym incydentem – Clark zostaje zraniony przez jednego z chorych. W jakiś czas po rozpoczęciu przez głównego bohatera pracy, na terenie placówki zostaje zamordowana siostra przełożona. Clark, który chce rozwiązać zagadkę śmierci kobiety, a także kolejnych osób, powoli poznaje tajemnice skrywane w murach szpitala.
„Madhouse” stanowi debiut reżyserski Williama Butlera, który przed 2004 rokiem rozwijał się artystycznie jako aktor. Z kinem grozy zapoznał się wtedy całkiem nieźle, bowiem jego chyba największym aktorskim osiągnięciem była jedna z głównych ról w remake’u „Nocy żywych trupów” w reżyserii Toma Saviniego. Wystąpił także w siódmej części „Piątku trzynastego” a także w trzeciej odsłonie „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Trzeba przyznać, że dotychczasowe doświadczenia Butlera w dziedzinie horroru pozwoliły mu na nakręcenie całkiem przyzwoitego straszaka.
Czegóż to w „Madhouse nie zobaczymy? Wątek przewodni młodego lekarza rozpoczynającego pracę w nowym miejscu, wątek morderstw popełnianych na terytorium szpitala, wątek ducha małego chłopca pojawiającego się nocą w klinice, wątek zbiegłego przed laty pacjenta, a w końcu wątek miłosny. Całkiem tego sporo, prawda? Początkowo może się wydawać, że taka mnogość motywów zadziałała na niekorzyść obrazu Butlera. W pierwszych parunastu minutach wprowadzane są bowiem one wszystkie naraz, zdaje się, że bez żadnego pomysłu na inteligentne rozłożenie tych informacji w czasie. Nie da się ukryć, że taki chaos budzi jedynie rozdrażnienie widza i zniechęca do kontynuowania seansu. Dalej jest jednak dużo lepiej. Historia staje się bardziej uporządkowana a wszystkie wątki w dalszej części umiejętnie prowadzone są aż do finału, który zgrabnie je łączy i wyjaśnia ich wzajemne powiązania. Sam z resztą pomysł na rozwiązanie zagadki, choć może nie nowatorski, to usatysfakcjonuje na pewno sporą grupę widzów.
Głównym atutem omawianej produkcji jest zbudowany przez twórców klimat. Dużo w tym zakresie na pewno „Madhouse” zawdzięcza umiejscowieniu akcji. Szpitale psychiatryczne wielu ludziom wydają się same w sobie niepokojące i bazując na tym twórcy postanowili tę awersję wykorzystać i zintensyfikować wszystkimi możliwymi sposobami. I udaje im się to niemal bezbłędnie. Zarówno scenografia, jak i zdjęcia skąpanych w półmroku korytarzy zapuszczonego szpitala w ujęciach nocnych przechadzek bohaterów robią niesamowite wrażenie. Na szczególną uwagę zasługuje oprawa dźwiękowa tych scen. Klimatyczna muzyka w połączeniu z ciągłym odgłosem szeptów oraz krzyków pacjentów szpitala potrafi zmrozić krew w żyłach. Co ciekawe, nacisk w „Madhouse” położony jest właśnie na te elementy, nie zaś na spektakularne sceny mordów. Tych w obrazie jest niewiele, a największe wrażenie robi iście groteskowe zabójstwo (silnie wzorowanej na postaci siostry Ratched z „Lotu nad kukułczym gniazdem”) siostry przełożonej.
Sceny śmierci pozostałych ofiar potraktowane zostały raczej po macoszemu.
Główną rolę w produkcji Butlera odgrywa znany z kultowego „Blair Witch Project” Joshua Leonard, partneruje mu śliczna Jordan Ladd. Sprawiają oni, że aktorstwo nie jest najmocniejszym punktem „Madhouse”. Ladd, choć starała się jak mogła, nie dała rady zaprezentować przyzwoitego poziomu gry. Postać przez nią kreowana od początku do końca trąci sztucznością. Może młodziutka aktorka, pomimo najszczerszych chęci, nie potrafiła się z nią utożsamić. Joshua Leonard natomiast chyba nawet się nie starał, większą część omawianego filmu odgrywa na jednej minie, także o jakiejkolwiek modulacji głosu widz może zapomnieć.
Choć „Madhouse” nie jest pozbawiony wad, w ostatecznym rozrachunku są one przyćmione przez niesamowity klimat, utrzymujący się przez cały czas trwania filmu, a także całkiem zgrabnie napisaną, ciekawą i zaskakującą historię. A wydaje się, że właśnie takimi cechami powinien się odznaczać dobry horror.
Moja ocena:
Straszność: 7
Klimat: 9
Napięcie: 7
Zaskoczenie: 7
Walory techniczne: 7
Oryginalność: 6
To coś: 7
Aktorstwo: 3
Fabuła: 7
Zabawa: 7
67/100
W skali brutalności: 1/10
St _aska
Mam jedną istotną uwagę: psycholog jak sama nazwa wskazuje nie jest lekarzem, jest absolwentem psychologii. Zaś psychiatra jest absolwentem medycyny. Poważny błąd rzeczowy 🙂
Tak wiem, pomyłkę zauważyłam już po wysłaniu maila autorce bloga. Nie mam pojęcia, czy jest możliwość moderacji wpisu. W każdym razie przepraszam za niedopatrzenie 🙂
Nie zmienia to faktu,że zarówno film jak i recenzja bardzo mi się podoba 🙂
I ja, psycholog, tego nie zauważyłam. Choć zawsze się o to czepiam…:) Już poprawiam.
Za to my psychiatrzy lubimy czepiać się szczegółów 🙂