The Quiet Ones/ Uśpieni (2014)
W latach 70 dwudziestego wieku grupa Kanadyjskich naukowców postanowiła przeprowadzić badanie mające udowodnić, że duchy jako zjawisko paranormalne w rzeczywistości są wytworem ludzkiej wyobraźni. Przy odpowiednim skupieniu, pobudzeniu wyobraźni, grupa osób może doprowadzić do zmaterializowania się siły, która ma świadomość i własną historię, tak jak wszystkie inne duchy, które rzekomo nawiedzają nasz świat.
Efekt eksperymentu był niejednoznaczny, ale wzbudził w środowisku parapsychologów zamieszanie na tyle duże, że blisko czterdzieści lat później reżyser filmów grozy, John Pogue we współpracy z trzema scenarzystami nakręciła obraz inspirowany tą właśnie historią.
Gdy tylko obejrzałam pierwsze trailery „Uśpionych” od razu skreśliłam tytuł z listy dobrze zapowiadających się tegorocznych produkcji. Pierwszą rzeczą, która mnie zniechęciła to fakt iż stanowi kolejną próbę zrobienia ghost story w konwencji paradokumentu. Nuda i wtórność. Ostatni z filmów reżysera także był paradokumentem, w dodatku remake słynnego REC’a. Wcześniej twórca nakręcił takie horrory jak „Sekta”, czy „Statek widmo”. Z czego ten ostatni, o il pamiętam, był całkiem niezły.
„Uśpieni” starają się łączyć podejście found footage z obrazem kręconym klasycznie, to nieco ratuje sytuację, bo kamera nie lata bez sensu po ścianach przez cały czas, a jedynie chwilami:) Nie mniej jednak amatorska kamera z roku na rok napawa mnie coraz większą odrazą.
Sam pomysł wykorzystania autentycznej historii zazwyczaj się sprawdza, ale wszytko zależy od tego, jak zostanie wykorzystana. Nie znam szczegółów pracy doktora Owena i spółki, ale historia „Uśpionych” jest zbyt mocno naciągana by można było w nią uwierzyć nawet przy ogromie dobrej woli.
Głównym bohaterem filmu jest naukowiec, Profesor Joseph Coupland, który przekonuje do swojego pomysłu trojkę studentów, w tym Briana kamerzystę oraz Kirby i Toma. Gwoździem programu jest jednak kto inny. Jane, dziewiętnastoletnia pacjentka ze zdiagnozowaną schizofrenią, którą za swoje odpały, w tym te o naturze parapsychicznej, obwinia alternatywną osobowość, Evey. Evey żyje w Jane i sprawia, że dziewczyna nie może normalnie funkcjonować i stanowi zagrożenie dla siebie i innych.
Profesor jest przekonany, że potrafi ją wyleczyć jeśli tylko Jane uwierzy, że sama stworzyła w swojej psychice Evey i potrafi ją unicestwić. W miarę trwania eksperymentu pojawiają się podejrzenia, że chodzi o coś więcej niż chorobę psychiczną, może opętanie?
Im dalej w las, tym więcej grzybów. Natłok pomysłów i wątków jest chyba wprost proporcjonalny do liczby osób, które oficjalnie zajmowały się scenariuszem. Wygląda to tak, jakby każdy dorzucił coś od siebie, tu poltergeist, tu opętanie przez demona, tu sekta, tu choroba psychiczna, tu reinkarnacja… Wrażenie chaosu jest murowane.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie są one stopniowo wykluczane w miarę jak postępuje fabuła. Za każdym zakrętem czeka nowość i raźno maszeruje pod rękę z wcześniej wysnutymi teoriami. Nie sposób tego ogarnąć, próżno szukać w tym sensu.
W pewnym momencie było mi bardzo żal Jane, na której głowę spadły te wszystkie nieszczęścia. Mała mimo nadzwyczaj destruktywnych zachowań nie budziła we mnie lęku.
Rola Olivii Cook, znanej z „Motel Bates” przypadła mi do gustu w zasadzie jako jedyny element tej produkcji. Wygląda doprawdy żałośnie i jeśli takie było założenie scenariusza – w co śmiem wątpić – to w pełni się udało.
Jej postać była całkiem ciekawa na samym początku seansu, ale w miarę jak przekombinowano fabułę traciła swoją siłę przekonywania.
Jak wspominała główny przedmiot mający budzić lęk, czyli nadprzyrodzone zdolności Jane w żaden sposób nie sprawdzają się jako straszak. Czemu?
Nie wiem, może dlatego, że zawsze w pogotowi czekała kolejna bzdurna teoria, tudzież Brian kamerzysta w roli rycerzyka swoją protekcjonalnością podkreślający żałosność tej postaci? Może jump kamery, były za mało jump?
Wrażenie po seansie raczej mizerne, ale tego właśnie się spodziewałam. Film średni.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:4
Zaskoczenie:5
Zabawa:5
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:6
To coś:5
54/100
W skali brutalności: 1/10
Ja bym powiedział nawet, że nie tylko średni, ale już słaby. Potencjał jakiś to miało i były moemety, że wydawało się, iż może pójdzie to dobrą drogą, ale ani scenarzysta, ani reżyser nie potrafił mnie niczym zaciekawić, zaskoczyć. Nudne postaci przechodziły przez kolejne horrorowe klisze. Ani napięcia, ani grozy, ani dramaturgii. Do tego denna ścieżka dźwiękowa (ktoś tu próbował naśladować „Sinister” chyba, nie wiem dlaczego nie można było użyć normalnej muzyki) i tak naprawdę od połowy seansu zacząłem zerkać na zegarek, ile jeszcze będę się z tym męczył i czy może jednak nie dać sobie spokój… :]