The Den (2013)
Studentka, Elizabeth otrzymuje od uczelni grant umożliwiający jej zbadanie 'sekretnego życia’ użytkowników internetowych czatów. Jej praca ma polegać na przeprowadzeniu i udokumentowaniu jak największej ilości rozmów z użytkownikami video chatów z całego świata. Ma to dać obraz temu, z czym można zetknąć się w sieci.
Liz ostro bierze się do roboty i szybko nawiązuje kontakt z najróżniejszymi odszczepieńcami, żartownisiami, zbokami i nawet, czasami, zupełnie normalnymi ludźmi.
Problem z jednym z rozmówców pojawia się dość szybko. Liz jest światkiem zbrodni online. Widzi jak ktoś podrzyna gardło dziewczynie, z którą jak sądziła przed chwilą korespondowała. Człowiek, który załatwił dziewczynkę teraz zagina parol na Liz.
„The Den” to obraz mało znanego twórcy, który wykorzystuje formułę found footage. Zamiast amatorski nagrań z kamer przemysłowych, kręcenia z rączki, czy zlepku taśm super 8, reżyser posługuje się nagraniami z kamery internetowej.
Z tego typu rozwiązaniem mieliśmy już do czynienia w przypadku „Megan is missing„, zaś sam pomysł wirtualnego prześladowcy może kojarzyć się także z obrazem „Nieuchwytny”, „Smile„, czy „Cyber stalker”. Dorzuciłabym jeszcze jeden tytuł, ale byłby to zbyt duży spoiler.
Formuła paradokumentu w przypadku „The Den”- tytuł od nazwy czatu- sprawdza się idealnie. I nie dlatego, że jestem fankom tego typu rozwiązań, lecz dlatego, że daje widzowi szansę na większy wgląd w cybernetyczną przestrzeń, w której egzystuje Elizabeth. Po protu z tej perspektywy wszystko 'lepiej widać’.
Sam widz ma przy tym wrażenie, że w jakiś sposób uczestniczy, lub też obserwuje 'online’ poczynania bohaterki i prześladowcy.
A jest na co popatrzeć, bo stalker jest bardzo pomysłowy, posiada dużą wprawę i w porównaniu ze studentką, która wybierając temat badań, moim skromnym zdaniem, porwała się z motyką na słońce, jest królem internetu.
Liz jest bezradna wobec jego zdolności hakerskich, co gorsza, świat internetowych prześladowań zaczyna wkraczać do jej życia z poza sieci. Zaczynają ginąć ludzi z jej otoczenia, a ona sama zaczyna wyczuwać fizyczną obecność prześladowcy w swoim życiu.
Widz może znaleźć kilka możliwych tropów prowadzących do różnych podejrzanych. Wszytko jednak okazuje się daremnym trudem.
Film mówi o tym jak cienka jest granica między tym, co wirtualne a tym co realne, jak łatwo można się przejechać na przekonaniu, że sieć stanowi odrębną rzeczywistość i w żaden sposób nie zagraża nam fizycznie. Porusza tez kwestię tego, do czego mogą być wykorzystywane możliwości cyberprzestrzeni.
Moja ocena:
Straszność:7
Fabuła:7
Klimat:6
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:7
Oryginalność:7
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
To coś:7
67/100
W skali brutalności:3/10
Film obejrzałem, gdyż nie ukrywam lubię paradokumenty. W dodatku o wiele bardziej te, w których kamera nie lata na lewo, prawo w górę i dół a do takich zaliczyć trzeba „The Den”. Nie wiem czy to powiew świeżości w gatunku, chyba byłą podobna nowela w VHS 2, gdzie postaci komunikowały się za pomocą videozormowy, ale w pełnometrażowym filmie podobało mi się to. W filmach typu found footage w schemat wpisało się już, że bohaterowie jeden po drugim giną w obiektywie tej samej kamery (przeważnie). Dlatego miło było popatrzeć jak eliminowani są po kolei przyjaciele Elki w oddaleniu o kilometry 🙂 Pomysł na plus. Nie zdradzając fabuły tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli chciałbym podzielić się jedną kwestią – ni chu… nie podobało mi się rozwiązanie wątku głównego adwersarza Elki i jej znajomych. Nie spodziewałem się takiej płycizny, choć dobrze przemyślanej i wykonanej. Może zabrzmi to infantylnie ale dla mnie było „be, fe i buu” 🙂
Całość podobała mi się właśnie za świeżość wykonania i przesłanie. Może nie do końca jakieś subtelne, podane prosto z mostu, ale dające sporo do myślenia.
Dodam, że właśnie w tym momencie jak to napisałem nasunął mi się mini-serial „Dark Mirror” chyba brytyjski. Traktuje on w 6-ciu odcinkach (każdy ma inną fabułę) o tym jak daleko posunąć się może degradacja człowieka w czasach gdy technologia oplata nas z każdej strony i zajęła prawie każdą dziedzinę naszego życia. Serial jest lekko S-F gdyż nie wszystkie nowele dzieją się dziś, czy jutro, bardziej w „niedalekiej przyszłości” lecz ich wydźwięk pozostawia wiele pytań co do idei techniki mającej służyć ludziom i czy czasami nie obudzimy się kiedyś z ręką w nocniku jak w przypadku Nobla i jego dynamitu 🙂
Tyle ode mnie.
Sorry za stylistykę w mojej wypowiedzi, czasami snuję takie długie zdania bez ładu, ale padam już trochę na twarz… Danny Nocny Łowca odmeldowuje się 🙂
Ilsa, blog nadchodzi wielkimi krokami. Teraz za dnia jestem trochę bardziej zapracowany niż zwykle i mam dosłownie 1-2 godziny czasu dla siebie, które przeznaczam na małe przyjemności, jak oglądanie filmów czy czytanie książek. Podejrzewam jednak, że niedługo fontanna myśli w mojej głowie pęknie i nie pozostanie mi nic innego jak zaśmiecić Internet moimi wypocinami, bez względu na to jak usilnie będzie się przed nimi bronili 🙂
Pamiętam film, o którym piszesz- mam na myśli ten z „VHS 2”. Był najlepszy z całego zestawu.
Serialu „Dark mirror” nie oglądałam. Unikam na razie nowych produkcji, bo i tak wkręcona jestem w „Grę o tron”- jak cały świat, „Wikingów” i „American horror story”. Oglądam jeszcze „Bates motel” i „Hannibala”, ale to bardziej z potrzeby zrecenzowania Wam kolejnego sezonu niż z szaleńczej fascynacji. Za dwa dni premierę ma też miniserial „Dziecko Rosemary”- jakby ktoś nie wiedział – i też muszę się zapoznać.
No to widzę, że oglądasz te same seriale co ja 🙂 No może nie oglądam „Bates Motel” ale się przymierzam. Za to dodam jeszcze „Pod kopułą” i „The walking dead”. Początek 2 sezonu Hannibala trochę mnie rozczarował. Faktycznie, serial nie dla każdego i właśnie po tych kilku odcinkach sądziłem właśnie, że nie jest on dla mnie. Teraz jednak oglądnąłem jeden bardzo zwrotny w fabule odcinek aż trzy razy (!) i pojąłem sens na nowo. Na „Dziecko Rosemary” również czekam. Skoro „TWD” i „Vikings” się na razie skończyli to z nudów wziąłem się za „Salem”. Na razie jestem po 2 odcinkach i jak to mówią dupy nie urywa. Zobaczę co będzie dalej i albo dam sobie spokój albo pomęczę do końca. Zawiodłem się dlatego, że spodziewałem się klimatu „Z Archiwum X” w purytańskim wydaniu a tu jak na razie widzę (cytuję moją ślubną) – więcej się działo w „Doktor Quinn” – z czym się zgadzam 😀 Do seriali dodam jeszcze „The 100” ale to tylko dlatego, że mam głód na seriale S-F.
Wyboru dużego nie mamy:) Ogląda się co jest.
„Walking dead” zupełnie nie w moim guście, próbowałam.
Natomiast wczoraj skończyłam drugi sezon „Motel bates”. Zrobili z tego film dla nastek. Mnóstwo wątków pobocznych, zbędnych moim skromnym zdaniem. Ujdzie, jak nie obejrzysz to jakoś wiele nie stracisz.
Co do Hannibala, to trochę przekombinowany, ale lepszy na pewno niż „Motel…” Z radością powitałam Masona, wreszcie będzie się coś dziać, bo mizianie Hannibala z tą głupiutką laską jest do prawdy nie na miejscu. W dodatku uśmiercili doktora Chiltona – znowu przeczą serii filmowej, ręce opadają.
Ostatni odcinek „Wikingów” obejrzę dziś.
Zastanawiałam się nad „Pod kopułą”, jak będzie czas to może się zapoznam.
Po „Dziecku Rosemary” nie spodziewam się niczego dobrego.
Ja po „Dziecku…” też się nie spodziewam za wiele, ale spodziewać się a czekać to dwie różne rzeczy 🙂 Widziałem trailer…
Co do „Pod kopułą” to jeśli czytałaś książkę to rzuć ją w kąt (nie dosłownie 🙂 ) bo serial z nią nie był wierny od samego początku, a w pewnym momencie ich tory fabularnie rozjechały się w przeciwnych kierunkach. Szkoda, bo serial trochę stracił. Spodziewałem się wiernej adaptacji a tu zaserwowano taką „amerykańszczyznę” dla mas. Trudno. Nie zmienia to faktu, że nadal oglądało się go przyjemnie i czekam na czerwiec na kontynuację.