Lśniące dziewczyny – Lauren Beukes
Historię opisaną przez Lauren Beukes, pisarkę i dziennikarkę z RPA poznajemy z dwóch perspektyw:
Pierwszą śledzimy oczyma bezdomnego włóczęgi i mordercy, Harpera Curtisa, który pewnego dnia roku 1931 znajduje w Chicago tajemniczy dom. Z zewnątrz wygląda jak rudera jednak w środku skrywa przepych i niezwykłe możliwości. Znajduje się w nim pokój stanowiący portal do innych momentów w czasie. Poprzedni lokator domu, polski inżynier wykorzystywał ten fakt dla zysków finansowych, jednak Harper ma zupełnie inne potrzeby.
Przenosząc się w czasie poluje na dziewczęta. Wybiera je, gdy są jeszcze dziećmi, po czym znajduje je w przyszłości, jako młode kobiety i morduje w okrutny sposób.
Jest wybredny, wybiera dziewczyny, które jak określa, lśnią. W małych dzieciach dostrzega potencjał, który mógłby im zapewnić świetlaną przyszłość, szczęśliwe, niezwykłe życie. Harper jednak bezdusznie gasi to wewnętrzne światło wypruwając im wnętrzności.
Jedną z jego ofiar miała być Kirby, młoda, zwichrowana studentka dziennikarstwa, wychowana przez ekscentryczną i dość dysfunkcyjną matkę. Kirby jest jedną, która z zamachu na swoje życie wychodzi cało.
Jej prywatne śledztwo w sprawie mężczyzny, który usiłował ją zabić stanowi drugą perspektywę z jakiej śledzimy historię „Lśniących dziewczyn”.
Lektura książki jest bardzo satysfakcjonująca. Zapewne autorka nie osiągnęłaby tego efektu, gdyby skupiła się tylko na Kirby, nie poszerzając spektrum obserwacji na antybohatera powieści.
Perypetie Kirby są dość typowe, jak na powieść kryminalną. Sprytna smarkula wtrynia się w środowisko, które może ułatwić jej zdobywanie informacji. Poznaje samotnika, Dana, który angażuje się w pomoc dziewczynie. Między bohaterami czuć napięcie seksualne, ciągnie ich do siebie, co pogłębia ich relację czyniąc ciekawszą – choć to oczywiście kwestia dyskusyjna, bo nie każdy czytelnik toleruje upychanie wątków romansowych do powieści z pogranicza grozy i akcji. Beukes czyni to jednak z pewną klasą i unika ckliwości, zastępując ją humorem.
Kirby jest sympatyczną i ciekawą bohaterką, ma charakter, ma ten blask, który przed laty dostrzegł w niej Curtis.
Mimo iż polubiłam Kirby dużo ciekawsze wydarzenia wyczytałam z 'rozdziałów Harpera’.
Autorka bardzo obrazowo przedstawia sceny spotkań dziewięciu lśniących dziewcząt z mordercą. Nie robi uników przed brutalniejszymi opisami jednocześnie pamiętając o tym, by dać szanse czytelnikowi na poznanie dziewcząt. Każda z nich jest bowiem inna. Różną je pokolenia, bo jak wspomniałam, Harper wyszukuje je w najróżniejszych czasach, tak więc mamy tu przekrój lśniących kobiet od lat 30 do 90, żyjących w zupełni innych realiach, pochodzących z różnych warstw społecznych i grup etnicznych.
Mamy szanse je poznać i zrozumieć, co takiego dostrzegł w nich morderca.
Wiele powieściowych wątków do końca pozostaje owianych tajemnicą. Nie wiemy skąd wziął się dom i dlaczego Harper był przekonany, że to ON nakazuje mu mordować – oczywiście jeśli wykluczymy chorobę psychiczną, bo ostatecznie nawet pies sąsiada może motywować świra do świrowania:) Niewiele też wiemy o samych Harperze, za wyjątkiem tego, że od maleńkości miał sadystyczne zapędy.
Te niejasności dają przestrzeń dla wyobraźni, choć dla niektórych czytelników mogą stanowić problem – założywszy, że ktoś od finału historii oczekuje rozplątania wszytki supełków i typowej 'kawy na ławę’.
Dla mnie historia domyka się w bardzo ciekawy sposób – zatacza koło. Doceniam autorkę za to, że tak sprytnie odnalazła się w czasowych przeskokach, nie gubiąc wątków po drodze.
Jej styl pisarski jest bardzo przystępny i poprawny. Widać w nim dziennikarskie zacięcie i umiejętność przykuwania uwagi czytelnika.
Dzięki wątkom fantastycznym książka różni się od standardowych powieści o seryjnych zabójcach, in plus, of course.
Moja ocena: 9/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis:
Dodaj komentarz