Das Cabinet des Dr. Caligari/ Gabinet doktora Caligari (1920)
Doktor Caligarii to iluzjonista, czy też hipnotyzer, który wędruje od miasta do miasta ze swoim popisowym numerem, z udziałem przerażającego lunatyka, żyjącego na krawędzi jawy i snu, posłusznego tylko swemu Panu.
Dwóch gentelmanów udaje się na pokaz a jeden z nich za namową doktora zadaje lunatykowi Cesarowi pytanie dotyczące jego przyszłości: „Jak długo będę żył?”. „Do świtu następnego dnia.” – Pada odpowiedz, a proroctwo się spełnia. Co więcej w podejrzanych okolicznościach, w rzeczonym miasteczku giną kolejne ofiary. Przyjaciel pierwszej z nich zaczyna węszyć a jego podejrzenia padają na doktora Caligari.
„Gabinet…” to dobry reprezentant ekspresjonistycznego kina niemego. Różnice między nim, a np. „Nosferatu” rzucają się w oczy od samego początku. „Gabinet…” nie był z założenia horrorem, z czasem przypięto mu tą łatkę i teraz funkcjonuje jako pierwszy horror pełnometrażowy.
Reżyserem obrazu jest Robert Wine. Cechą charakterystyczną jego filmów jest nastrój obłędu odzwierciedlony nie tylko w fabule, ale nawet w scenografii. W przeciwieństwie do „Nosferatu” twórca postawił na maksymalną sztuczność i odrealnienie. Zobaczymy więc wszechobecne makiety ,które nawet nie starają się przypominać rzeczywistych plenerów, czy pomieszczeń. Fantazyjne 'esy floresy’, figury geometryczne, ostre linie proste, asymetria. Widziałam to już w jego wcześniejszym filmie „Genuine” i odrazu mi się to nie spodobało. Doceniam wizje, jest…hym… interesująca, ale ja zawsze stawiam na wysiłek włożony w naturalizm przedstawionych obrazów. Dlatego też wolę dobre ujęcie mgły sunącej po łące niż komputerowo zmajstrowanego demona.
„Gabinet…” ma dość pomysłowy scenariusz, zaskakujące zakończenie, czego raczej nie spodziewamy się w klasycznym, starym kinie. Postać Doktora jest demoniczna, upiorna, genialna, jest po prostu dobrym prekursorem szaleńców w kinie grozy.
Motyw choroby psychicznej w tymże filmie doskonale przetarł szlaki wszelkim thrillerom i horrorom operującym nim współcześnie. Myślę, że zobaczycie analogi przynajmniej do dwóch tytułów.
Z wyjątkiem scenografii wszystko w tym filmie mi pasowało, z tym, że ja zawsze bardzo zwracam uwagę na scenografię…
Moja ocena:
Straszność:7
Fabuła:8
Klimat:7
Napięcie:7
Zaskoczenie:9
Zabawa:6
Walory techniczne:5
Aktorstwo:7
Oryginalność:10
To coś:6
72/100
W skali brutalności:0/10
Czekałem na recenzję tego filmu. Klasyk. I tak przy okazji, wielkie dzięki za recenzje polskich horrorów. Ostatnio wiele ich na Twoim blogu. Znajdę czas, obejrzę je wszystkie.
Ja też na niego czekałam, polowałam, a wierz mi, im większy klasyk tym trudniej go znaleźć.
Jutro, tudzież pojutrze będzie kolejny polski horror „Dom Sary”, obejrzałam wczoraj i jestem pod wrażeniem, ale chcę jeszcze przeczytać opowiadanie na podstawie, którego powstał. Ciekawa jestem czy stare polskie kino grozy przypadnie Ci do gustu, to jednak inna poetyka niż Twoje ulubione slashery;)
Nie jestem fanatykiem slasherów… po prostu lubię odmóżdżające filmy. Jednak uwielbiam dobre horrory (’Omen’ czy 'Egzorcysta’). Co do polskich filmów, ciągle słyszę jak to jest ich mało. Tylko 'Wilczyca’, 'Legenda’, 'Pora mroku’. Dlatego fajnie odkrywać na Twoim blogu, że są inne filmy z tego gatunku.
Nie napisałam, że jesteś fanatykiem:) Fanatyk to bardzo brzydkie słowo i kojarzy mi się z zamachami.
W temacie polskiego kina chyba wszyscy mamy sporo do nadrobienia. Ja póki co staram się eliminować wśród widzów uprzedzenia wobec polskich horrorów, bo wkurza mnie takie podejście, że jak coś polskiego to na pewno kupa. „Pora mroku” jest niestety takim filmem, który na siłę chciał być zachodni, trochę lepiej wygląda to w przypadku „Leśnych dołów”- jeśli chodzi o współczesną twórczość.