Flowers in the attic/ Kwiaty na poddaszu (2014)
Pierwsza tegoroczna premiera:) Co prawda tylko produkcji telewizyjnej, za to oparta na klasyce literatury.
„Kwiaty na poddaszu” pierwsza część sagi Virginii C. Andrews doczekała się pierwszej adaptacji filmowej w latach ’80. Tamten film celował w klimacie jednak pomijał ważne wątki pojawiające się w powieści. Zupełnie odwrotnie jest w nowym filmie. Bardziej trzyma się wydarzeń opisanych przez autorkę za to pod względem realizacji jest sporo słabszy.
Cała historia rozpoczyna się od tragicznego wypadku, w którym ginie ojciec rodziny Dollangager. Matka wraz z czwórką dzieci zmuszona jest do opuszczenia zadłużonego domu i udania się do jedynych krewnych – rodziców, którzy nigdy nie zaakceptowali jej związku ze zmarłym małżonkiem.
Tuż po przybyciu do domu Foxforth’ów dzieci zostają zamknięte w pokoiku nieopodal strychu zaś ich matka podejmuje próbę wkupienia się na nowo w łaski surowego ojca i fanatycznej matki. Nikt po za babcią i matką dzieciaków nie wie o ich położeniu. Czwórce rodzeństwa przyjdzie spędzić nie dni, a lata w samotności i izolacji za jedyne okno na świat mając zakurzony strych.
Podobało mi się to, że tym razem twórcy nie wymiksowali się w wątku kazirodczego związku pomiędzy rodzeństwem.
W tej ekranizacji, zgodnie z książką, Cathy, Chrstopher, Cory i Carrie spędzają w zamknięciu nie miesiące, a lata. W tym czasie wszystkie potrzeby rodzeństwo zwraca ku sobie. Cathy zastępuje bliźniakom matkę, Christopher pełni rolę obrońcy – ojca. W dorastających dzieciakach budzi się też seksualność toteż pomimo początkowych oporów Cathy i Christopher zostają kochankami.
Dlaczego ten wątek, wzbudzający u niektórych widzów obrzydzenie, jest taki ważny? Corrine Foxforth, matka czwórki dzieci, dopuściła się niegdyś tego samego, ze swym wujem, bratem własnego ojca. Za to obydwoje zostali wydziedziczeni i jedynym rozwiązaniem było życie pod zmienionym nazwiskiem.
Od pierwszych momentów, które rodzeństwo spędza w posiadłości ich babka posądza ich o 'grzech’, przede wszystkim chodzi jej o grzech kazirodztwa. Surowo każe ich za każdy przejaw niezdrowej bliskości, jednocześnie izolując ich od świata zewnętrznego, pozbawiając zdrowych bodźców tak naprawdę pcha ich ku sobie. W moim odczuciu ta swoista 'rodzinna klątwa’ jest właśnie głównym tematem książki. Oczywiście wątek mamuśki, która wyrzeka się własnych dzieci tylko po to żeby zachować majątek jest równie piorunujący, jednak to powtarzające się w kolejnym pokoleniu kazirodztwo jest klamrą scalającą całą opowieść.
Koleją różnicą pomiędzy dwoma ekranizacjami jest sposób ukazania postaci matki i babki.
W filmie z lat ’80 miałam wrażenie, że Corrine jest bezwolną lalką salonową, która nie do końca zdaje sobie sprawę z własnych czynów. Jest do nich niejako zmuszana przez matkę i ojca. Natomiast w filmie z 2014 Corrine z premedytacją oszukuje dzieci i jest wręcz wrogo do nich nastawiona – z dnia na dzień coraz bardziej.
Co się tyczy babci i tu sytuacja jest także inna niż w starym filmie. Czytając książkę miałam wrażenie, że babka nie jest taka zła – serio, to w matce upatrywałam przyczyn wszystkich nieszczęść jakie dotknęły te dzieci. Nawet jej trochę współczułam – w którejś z dalszych części sagi poznajemy powody jej małoduszności. Takie same odczucia miałam oglądając nowszy film.
Trzecia rzecz – zmienione zakończenie. Tu znowuż nowsza ekranizacja stanowi ukłon w stronę powieści natomiast jeśli pamiętacie, starsza produkcja kończy się arcy groteskowym 'wypadkiem’.
Jak na produkcję telewizyjną reżyserka postarała się o całkiem przyzwoitą obsadę. Niestety tylko w przypadku dwóch aktorek :Heather Grahan w roli matki i Ellen Burstyn w roli babki.
Gorzej sprawa wygląda z 'Drezeńskimi laleczkami’. Najbardziej nie podobała mi się Cathy, czyli Kiernan Shipka. Na ekranie prezentowała się bardzo sztucznie. Przez cały seans kręciłam nosem, jednak teraz myślę, że być może w zamyśle twórców miała być małą karykaturą swojej matki?
Christopher natomiast był miałki, a na bliźniaków prawie nie zwracałam uwagi – a to przecież postaci najmłodszych powinny najbardziej rozczulać. Tak się jednak nie stało.
Sprawy techniczne – zdjęcia czy muzyka przedstawiają się raczej słabo – ot, poziom telewizyjny – choć to określenie traci sens w konfrontacji z produkcjami HBO.
Polecam fanom książki, bo obraz ten stanowi głównie 'ruchome ilustracje’ do powieści.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:8
Klimat:6
Napięcie:7
Zaskoczenie:6
Zabawa:7
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:6
To coś:7
64/100
W skali brutalności:0/10
Dodaj komentarz