Jaws/ Szczęki (1975)
Martin Brody przybywa wraz z żoną i dziećmi na wyspę Amity, gdzie ma objąć stanowisko szeryfa. Początkowo wydaje mu się, że praca ta nie będzie stanowić dużego wyzwania, jednak szybko, bo już na początku letniego sezonu okaże się, że nadciągające do Amity sfory turystów są narażone na atak rekina ludojada. Olbrzymi siedmiometrowy żarłacz biały urządził sobie w okolicy plaż Amity szwedzki stół i nie wyniesie się stamtąd dopóki nie zeżere wszystkiego.
„Szczęki” to film po nakręceniu, którego Steven Spielberg zaczął być podejrzewany o to, że jest geniuszem kina. Co prawda nie zgarnął Oscara, ani Złotego Globa za reżyserie- wyróżnienie tego typu przypadło np. muzyce – ale brawura i poświęcenie z jakim kręcone były „Szczęki” zadziwił wszystkich. Nie chciałbym zbytnio rozwodzić się nad problemami natury technicznej jakie napotykała produkcja, ale sposób w jaki były rozwiązywane dowodzi niezwykłej pomysłowości i zdeterminowaniu.
Scenariusz „Szczęk”, wielokrotnie przerabiany przez tuziny, osób zaangażowanych w produkcje powstał na bazie powieści, do której napisania zainspirowały pewnego dziennikarza prawdziwe wydarzenia. Fabuła filmu nieco odbiega od książkowego pierwowzoru. Wiele rzeczy zostało wyciętych, ja nad tym nie ubolewam, bo odstrzelono chociażby wątek romansu.
Zawsze uważałam „Szczęki” za najbardziej niegrzeczny film Spielberga. W wieku 25 lat, jeszcze przed założeniem własnej rodziny i zdobyciem tytułu króla Hollywood, Steven nie był tak poprawny politycznie i nie upychał gdzie się da powiewającej amerykańskiej flagi, a jego bohaterzy nie byli tak słodkopierdzący.
W przeciwieństwie do „Poltergeista„- tak, wiem, że niby to nie film Stevena, tylko Hoppera, ale już pisałam co o tym myślę – „Szczęki” naprawdę umiejętnie podnoszą ciśnienie. Mamy tu nadgryzione zwłoki, pływające głowy, rekinią paszcze, gdzie na zębiskach widać jeszcze ślady ludzkiej tkanki. Mamy szereg ujęć kręconych jakby z perspektywy morskiego zabójcy obserwującego ofiary, rewelacyjną choć prostą muzykę, która zawsze kojarzyć się będzie z nadpływającą rekinią płetwą i ogromnym cieniem na wodzie.
Są pełne napięcia momenty starcia na morzu maleńkiego kutra „Orca” z trzytonowym rekinem i doskonale odzwierciedlony na twarzach naszych bohaterów lęk przed śmiercią.
Nawet po tylu latach „Szczęki” robią wrażenie. I nie wiem jak wy, ja osobiście wolę patrzeć na mechanicznego Bruce’a, który swoją drogą ciągle się zacinał, niż na wygenerowane komputerowo rekiny współczesnego kina.
(W oczy rzuciła mi się jeszcze jedna rzecz: Obserwując amerykańską plażę oczyma Spielberga zauważyłam przewagę mało atrakcyjnych pań o rozmiarach, które mogą kojarzyć się z innym morskim olbrzymem. Wyobrażacie sobie coś takiego we współczesnych horrorach? W żadnej nowej produkcji nie zobaczymy na plaży kobiety-walenia. W żadnej!)
Moja ocena:
Straszność:8
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:9
Zaskoczenie:4
Zabawa:9
Walory techniczne:10
Oryginalność:9
To coś:9
Aktorstwo:8
81/100
W skali brutalności:5/10
Hej, oglądałaś może „Martwą dziewczynę” z 2008r? Mi się podobało, opinie są jednak podzielone i jestem ciekawa Twojego zdania 🙂
Skrobnij coś na ten temat jak znajdziesz czas 🙂
Oglądałam i mnie również się podobała. Chętnie jeszcze raz obejrzę i napiszę.
A Last Summer?
http://www.youtube.com/watch?v=M-FNNV1C1HA
Z tego co się zorientowałam, to świeżak z 2013, w dodatku tajlandzki, może być problem żeby go upolować. Jeśli dasz mi namiar gdzie mogę go obejrzeć, to chętnie to zrobię, bo wygląda ciekawie.
„Szczęki” – klasyk, ale może jestem dziwny, ale zawsze wolałem „Orkę”, mimo iż film to daleki od doskonałości. Może dlatego, że tutaj morski zwierz nie jest uosobieniem zła i wręcz da się mu kibicować, a może przez ładne zdjęcia i piękną muzykę Ennio Morricone, a może po prostu przez sentyment, bo oglądałem ją kilka razy w dzieciństwie. Sam nie wiem. 🙂
Ja i tak zawsze kibicuje zwierzynie w horrorach dlatego nie lubię oglądać tzw. animal attack, bo zazwyczaj zwierz zostaje zabity, a szczęśliwa rodzinka oddala się w pląsach ku zachodowi słońca. Bruce’owi też współczułam;( więc jeśli obejrzę „Orkę” efekt może być podobny. A Ennio Morricone wielbię na kolanach – jakkolwiek to brzmi;)
O, to w czymś jesteśmy podobni. 🙂 No, dobra, może takim sformułowaniem bym swojej fascynacji muzyką Włocha nie określił, ale niech będzie, że o jedno chodzi. 🙂 Czyli rozumiem, że „Orki” nie widziałaś. W takim razie zachęcam, chociaż nie gwarantuję, że się spodoba, bo to taki film, ze jednych fascynuje a dla innych jawi się jako kiczowaty. Ale jeśli mogę sobie pozwolić na delikatny spoiler, to tutaj zakończenie nie jest takie oczywiste, jak w większości przedstawicieli tego podgatunku horroru.