Grave Encounters (2011) & Grave Encounters 2 (2012)
Cały szum i zamieszanie wokół „Łowców grobów” przeszły jakby obok mnie. Dopiero zabierając się do majstrowania tego wpisu, sprawdzając w sieci kilka rzeczy, dotarło do mnie jak silne emocje wzbudziła w widzach ta produkcja.
Pierwsza część filmu 'Braci Vicious’, czyli dwóch kupli z forum o kręceniu filmów, Stuarta Ortiza i Colina Minihana, swoją premierę miała w pierwszej połowie 2011 roku.
Do narodzin scenariusza przysłużyła się fascynacja obydwu panów popularnymi produkcjami telewizyjnymi o łowcach duchów. Dlatego też „Grave…” opowiada o ekipie dokumentalistów, którzy kręcąc swoje groteskowe show trafiają do opuszczonego szpitala psychiatrycznego Collingwood.
Jest to film stylizowany na dokument, mamy więc kręcenie z rączki i kilka kamer nieruchomych dających jako-taki obraz.
Bohaterzy to dość schematyczne stado. Przewodzi mu główny prezenter show, Lance Preston, typowy goguś karierowicz. W stadzie znajdzie się nerwowy czarnoskóry TJ, Sasha – ładne, zgrabne dziewczę, które umie bardzo głośnio krzyczeć, Pan Medium Huston – taki amerykański odpowiednik wszystkich 'wrożbitów Maciejów’ – oraz kamerzysta Matt, którego zbytnio nie zdążymy poznać, bo jako pierwszy zniknie w niejasnych okolicznościach.
Ekipa zostaje zamknięcia w Collingwood na noc, przez dozorce obiektu, który uprzednio opowie widzom wiele barwnych historii na temat szpitala i grasujących tam duchów. Dość powiedzieć, że początek horroru jest bardziej nastawiony na rozbawienie widza niż jego przerażenie. Właściwa akcja rozpoczyna się w chwili, gdy dozorca nie wraca po ekipę…
Zanim zacznie się to, czego najbardziej w paradokumentach nie lubię, czyli obłąkańcza bieganina i strzelanie obiektywem kamery po ścianach, pojawiają się wątki dość interesujące. Chociażby element czegoś na kształt pętli czasowej, w jaką wpadają nasi bohaterzy. Godziny w Collingwood płyną inaczej, a spodziewany świt prędko nie nadejdzie.
Drugim wątkiem są przemieszczające się pokoje i korytarze, przez co i my widzowie i bohaterzy show mamy wrażenie, że olbrzymi obiekt cały czas się rozrasta. Nie nazwałabym tych elementów szczególnie oryginalnymi, jednak ukazane są zgrabnie i robią bardzo dobre wrażenie.
W między czasie, a czasu mamy sporo, doświadczymy kilku jump scenek, z udziałem lokatorów szpitala, które jednak w moim przypadku nie zrobiły aż takiego wrażenia.
Obraz ratuje to, że fabuła cały czas się rozwija i pojawiają się nowe elementy zagadki związanej z nawiedzonym budynkiem. Szpital ma bardzo konkretne zamiary wobec swoich gości, co w fajny sposób zdradza wielki powrót zaginionego kamerzysty Matta. Finał horroru jest mocny, choć na mój gust za bardzo rozwleczony.
Już w rok po premierze „Grave encounters” doczekaliśmy się kontynuacji filmu. Przyjęłam tą informację ze zdziwieniem, bo na serio nie zdawałam obie sprawy z tego, że film odniósł duży sukces. Szczerze, to bym go o to nie podejrzewała;)
Jak na kontynuację „Grave…2” jest dość niestandardowo zrobiona. Twórcy wykorzystali to, iż wielu widzów nabrało się na to, że film jest autentyczny. Pociągnięto ten wątek i w kontynuacji posługując się formułą „meta horroru”, czyli filmu o filmie, jak to było w przypadku „Ludzkiej stonogi 2”, czy „Nowego koszmaru Wesa Cravena”, usnuto historię grupki studentów szkoły filmowej, którzy uwierzyli w autentyczność nagrania z jedynki.
Bohaterzy, schematem bardzo zbliżeni do protagonistów z pierwszej części, odnajdują szpital, w którym kręcony był film i robiąc własny dokument pragną udowodnić autentyczność „Grave encounters”.
Kontynuacja wydała mi się dość wymuszona, choć doceniam pomysł „meta horroru”. Jeśli komuś spodobała się pierwsza odsłona serii to i w drugiej zdecydowanie znajdzie coś dla siebie.
Nie jetem amatorką konwencji verite, o czym wspominałam już wiele razy.
Moje pierwsze podejście do „Grave…” było zdecydowanie bardziej bolesne, teraz odświeżając film byłam już niejako pogodzona z losem, więc udało mi się wyłapać kilka pozytywów i w miarę możliwości cieszyć oko tym, co widzę.
W moich oczach ta historia, mimo iż dość banalna zyskałaby więcej, gdyby nie pseudoamatorskie kręcenie i ta szopka z hasłem „zapis autentycznych wydarzeń”.
Dla zainteresowanych powiem, że obydwa filmy kręcone były w dość popularnym wśród filmowców starym szpitalu w Kolumbii Brytyjskiej. Kręcono tam wiele filmów, także horrorów („Zabójcze ciało”, „Z Archiwum X”, „Halloween 2” etc.) i jakoś wszyscy wyszli z tego cało. O szpitalu krąży kilka mrocznych opowieści i zostały one wykorzystane w „Grave encounters”.
Moja ocena:
Grave encounters:6+/10
Grave encounters:5/10
W skali brutalności (obydwa filmy):4/10
Gość: Karolina93, *.neoplus.adsl.tpnet.pl napisał
Dzięki za recenzje 🙂
ilsa333 napisał
Proszę bardzo:) A Tobie jak ten film przypadł do gustu?
Gość: asia, *.neoplus.adsl.tpnet.pl napisał
Jedynkę uwielbiam (w ogóle jestem fanką konwencji found footage). Natomiast dwójka to badziew straszny.
ilsa333 napisał
Asiu, jaki film byś mi poleciła bym i ja mogła zostać fanką konwencji?
Gość: Karolina93, *.neoplus.adsl.tpnet.pl napisał
Jedynka mi sie bardzo podobała i pewnie jeszcze nie raz ją obejrze, a druga część to juz nie za bardzo (raz obejrzalam i mi wystarczy)