Carrie – Stephen King
O Carrie White pisałam już przy okazji recenzji filmu z 1976 roku. Wspomniałam, że nie bardzo pamiętam fabułę książki na podstawie, której powstał, to też postanowiłam zabrać się do niej jeszcze raz – nie wiem nawet po ilu latach. Lekko licząc około dziesięciu, bo jazdę na Kinga miałam w okresie późnej podstawówki i gimnazjum.
Jak już wszyscy wiemy Carrie wychowuje się z szaloną mamusią, która chce ustrzec jedyna córę przez podszeptami szatana by na jej wzór i podobieństwo wiodła samotnicze życie wśród dewocyjnych przykazów i na przekór heretykom i prześmiewcom. Kiepsko kończy się to dla niej, dla jej córki i połowy miasta. Carrie bowiem wraz z pierwszą menstruacją odkrywa w sobie potężna moc telekinezy. Jej pierwszy i jedyny bunt przybiera postać masakry.
Postać jaką stworzył King różni się od filmowej wersji tej bohaterki. Pamiętam, że nieszczęsna Sissy Spacek budziła moje współczucie od samego początku. Czytając natomiast o tępej Carrie byłam jak najdalsza od takich odczuć. Głupota nigdy nie budziła we mnie empatii. Tak, szczególnie w początkowych fragmentach książki Carrie ukazana jest w takich sposób, aby czytelnik podzielał zadanie jej oprawców. Carrie, zasmarkana, baryłkowata debilka, która nie kojarzy połowy z tego co się do niej mówi, jest idealnym obiektem drwin ze strony szkolnych kolegów.
Poznając jej życie, jej psi los zaczynamy ją powoli usprawiedliwiać. Biedne dziecko, pomyślało mi się, w którymś momencie. King wykazał się tu niezłą przewrotnością.
Starał się ukazać tę historie z różnych perspektyw, toteż mamy tu punkt wiedzenia Kris, Sue, nauczycielki, najmniej do powiedzenia mam matka. Książka posiada również ciekawe tło obyczajowe. Literacki portret małego miasteczka i jego mieszkańców.
W powieści umieszczone zostały także przerywniki w postaci zeznań naocznych świadków masakry jakiej dopuszcza się telekinetyczna Carrie kiedy puszczają jej nerwy, fragmenty prasowe, wypowiedzi specjalistów od TK i wiele wiele innych. Wszytko to, by uwiarygodnić historię szarej myszki z Chamberlain, która zmienia się w ryczącego lwa.
Zdecydowanie, od strony psychologicznej książkowa „Carrie” ma więcej głębi. W tym momencie wyparowało mi już z głowy zakończenie filmu, ale nie umieszczono tam chyba ostatniego spotkania Sue i Carrie. Jeśli nawet to zrobiono to w taki sposób, że wrażenie po nim dawno mi uleciało z głowy podczas gdy książkowy finał przechowałam w pamięci przez te dziesięć latek.
King pewnie puka się w tym momencie w głowę, bo Carrie przetrwała jako jedna z ważniejszych postaci popkultury i doczekała się kilku kinowych występów, nawet tegoroczny remake dowodzi sile tej postaci. A King podobno uważa że to jego najsłabsza książka:)
Moja ocena: 8/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klasyka horroru
Gość: piotrek, *.centertel.pl napisał
moim zdaniem jedna z jego najlepszych 🙂