Killing season/ Sezon na zabijanie (2013)
Sezonem na zabijanie można nazwać każdą toczącą się wojnę. Jak myśliwi wyruszający na zwierzynę z początkiem wyznaczonego przez władzę sezonu, tak żołnierze ruszają z karabinami na ludzki, na których zabijanie otrzymują przyzwolenie władz. Od wojennej retrospekcji rozpoczyna się nowy film Marka Stevensa Johnsona. Reżyser nie słynie ze szczególnie ambitnego kina, więc sięgnęłam po ten obraz tylko ze względu na Roberta De Niro w obsadzie)
W owej retrospekcji widzimy oczyma jednego z bohaterów wydarzeń w Bośni i Harcegowinie w czasie działań wojennych. Jednym z bohaterów jest podstarzały amerykański weteran Ban (De Niro) drugim Serb Emil (Travolta), który zjawia się w domu Bena by dokonać zemsty.
Film ten bardzo różni się od zwyczajnej twórczości wspomnianego reżysera. „Killing season” to w zasadzie taki teatr dwóch aktorów. Emil nie chce po prostu zabić Bena, on ma plan dzięki, któremu ma nadzieję usłyszeć od zbrodniarza słowa skruchy. Chce dokonać na nim ostatniego namaszczenia i wysłuchać szczerej spowiedzi.
Ben mimo iż mocno przeżył to co zdarzyło się w czasie wojny nie uważa się za gorszego od Serba. Fabuła pokazuje, że tak naprawdę nikt tu nie jest bez winy, a wojna ze wszystkich ludzki wyciąga to co najgorsze. Widz może spróbować ocenić, który z mężczyzn jest gorszym człowiekiem, ale czy warto? Pewną rzeczą okazuje się jedynie fakt, że nie warto się mścić.
Od strony technicznej film w pełni mnie zadowolił. Co prawda nie lubię Travolty, ale jest tu prawie nie do rozpoznania: Zarośnięty jak Rumcajs, podtuczony, mówiący ze wschodnim akcentem, nie tańcuje, tyłkiem nie kręci. De Niro jak zwykle świetny choć osobiście uważam, ze rola Bena nie była dla niego szczególnym wyzwaniem. Czasy aktorskich wyzwań ma już dawno za sobą, a chętnie zobaczyłabym go w filmie, w którym reżyser wyciśnie ze staruszka ostatnie soki.
Dla niektórych widzów film może być nazbyt monotonny. Żadnych efektów, nie bardzo spektakularne pojedynki. Ja lubię takie oszczędne historie. Mam wtedy wrażenie, że reżyser na prawdę chciał coś powiedzieć, nie tylko pokazać szybko zmieniające się obrazki, układające się jako-tako w jakąś mizerną fabułę.
„Killing season” nie jest przeintelektualizowany, czy bełkotliwy. Opowiada bardzo prostą historię w prosty sposób i to jest jego zaletą.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:7
Napięcie:8
Klimat:7
Zaskoczenie:7
Zabawa:8
Walory techniczne:7
Aktorstwo:9
Oryginalność:6
To coś:7
70/100
W skali brutalności:3/10
Gość: Travers, *.eimperium.pl napisał
Film świetny, zarówno gra aktorska jak i fabuła OK, nagłe zwroty akcji, napięcie, wszystko super. Bardzo podobał mi się motyw łuczniczy, ale jako zapalony łucznik tradycyjny mam jedno zastrzeżenie – sposób wykonania łuku z gałęzi… nie ma mowy, tak się nie da, złamałby się, a sznurek za gruby by osadzić w nim strzałę itp. aspekty praktyczne 😀 Ale to już takie moje zboczenie… Tak czy inaczej, warto obejrzeć. Fanom kina wojenno-survivalowego powinien przypaść do gustu 🙂