Funny Games (1997) vs Funny Games U.S. (2007)
Małżeństwo w średnim wieku wybiera się wraz z synkiem do domu letniskowego nad jeziorem. Mają grillować, żeglować, grać w golfa z sąsiadami. Planowana sielanka bierze w łeb, bo dwaj chłopcy podający się za przyjaciół rodzinny postanawia pobawić się w mordowanie ludzi. Ich ofiarami pada wcześniej wspomniana familia na wczasach.
Michael Hanke niemiecki reżyser pierwsze 'zabawne gry’ zaprezentował swoim rodakom w 1997 roku. Przedstawił surowy, oszczędny obraz. Thriller z podgatunku home invasion, który ostatnimi czasy przeżywa drugą młodość. Obraz napaści na bohaterów w ich własnym domu ponownie staje się popularny za sprawą obrazów takich jak „Nieznajomi”, „Ils„, „Napaść„, „Noc oczyszczenia„, „Następny jesteś ty„. Jak widać wątek ten, prosty jak konstrukcja cepa nie starzeje się i nadal przeraża widzów.
A zaczęło się od „Funny Games”.
W obsadzie zobaczymy znanych i dobrych niemieckich aktorów, takich jak Susanne Lothar, która świetnie zagrała w „Pianistce”. W „Funny games” wciela się w postać pani domu, Anny. Kroku dotrzymuje jej małżonek, Urlich Muhe, który doskonale zagrał nieco pierdołowatego Georga.
Pierwszy z oprawców to Paul, zagrany rewelacyjnie przez ciemowłosego Niemca, któremu po tej roli weszło w krew granie sadystów i przestępców. Trzeba przyznać, że idealnie się do tego nadaje. Ciemne świdrujące oczy, uprzejmy uśmiech, który skrywa brutalną rządzę mordu.
Jego partner w zbrodni to jego przeciwieństwo. Nieco przygruby blondasek, odgrywający role mniej stabilnego emocjonalnie i zahartowanego w mordowaniu Petera.
Fabuła „Funny games” wydaje się absurdalna. Tak, absurdalna, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Dwóch młodych bandytów stara wkupić się w łaski rodzinki, po to by za chwilę ostro ich poturbować i upokorzyć.
Jako pretekstu do swoich działań używają pseudo szkolenia z zasad sąsiedzkiej uprzejmości. Rodzina letniaków zachowała się wobec nich niekulturalnie, toteż należy ich przekonać, że od tej pory muszą przestrzegać zasad ustalonych przez dwóch chłopców w bieli. Są uprzedzająco mili, nawet, gdy zmuszają Annę do rozebrania się przed nimi. To w końcu miała być rekompensata za przytyk grubaska na temat jej wyglądu. Anna ma szansę udowodnić idealność swojej sylwetki.
Z całego serca pragną pomóc Georgowi, którego najpierw oprawili kijem go golfa. Bez przerwy starają się uzasadniać swoje występki. W sposób stosownie pokrętny, niejasny i z deka paranoiczny. W między czasie dyskutują o studiach, snują wywody na temat materii, rzeczywistości i fikcji. Dają tym samym obraz siebie jako pary inteligentnych, bogatych i znudzonych brzdąców w ciałach mężczyzn.
Nie ma wyjścia z tej sytuacji dla Anny, Georga i ich synka. Oprawcy sprawują władzę absolutną nad rzeczywistością. Gdy coś pójdzie nie po ich myśli, przewijają rzeczywistość pilotem, jak film. W końcu jak mówią w ostatnich scenach: fikcja jest rzeczywista, bo film jest rzeczywisty– czy jakoś tak.
Środki przekazu filmowej treści są tak jak wspomniałam dość oszczędne, ale widać tu dbałość o szczegóły. Chociażby muzyka filmowa. Bardzo zwraca uwagę w pierwszych scenach płynne przejście z klasycznej muzyki instrumentalnej do ostrego hard core’u.
Białe wdzianka chłopców kontrastują z ich mrocznymi zamiarami. W zasadzie cała oprawa zbudowana jest na zasadzie kontrastów. Zapowiada, że oto za chwile zderzą się dwa przeciwstawne światy.
W dziesięć lat po wypuszczeniu na rynku niemieckojęzycznego „Funny Games” ten sam reżyser zapragnął wystawić tę samą sztukę w innym teatrze z innymi aktorami.
Zastanawia mnie celowość istnienia nowej wersji „Funny Games”. Nic do niej nie mam, jest równie dobra jak oryginał, lecz taka jakby… zbędna.
Nie zmieniono niemal żadnego ujęcia, zgadza się wystrój domu, ubrania aktorów, dialogi są niemal identyczne, scenariusz różni się tylko niuansami typu kierunek studiów jednego z oprawców, czy miejsce akcji przeniesione za ocean.
Aktorsko bardzo dobrze dali sobie radę zarówno odtwórcy ról ofiar jak i morderców.
W roli Anny mamy dobrą jak zazwyczaj Naomi Watts, jedna z najchętniej zatrudnianej w filmach grozy amerykańska aktorkę. Partneruje jej Tim Roth. Strzałem w dziesiątkę było zaangażowanie Michaela Pitta z jego wydelikaconą buźką i diabelską iskrą szaleństw w oku, do roli Paula.
Grubaska gra równie dobry choć chyba nie tak dobry jak oryginalny grubasek, Brady Corbet.
Po za obsadą i wcześniej wspomnianymi niuansami filmy absolutnie niczym się nie różnią. „Funny Games U.S.” stanowi bezpieczną kalkę bardzo dobrego „Funny Games”.
Moja ocena:
Funny Games: 8/10
Funny Games U.S.: 7+/10
W skali brutalności:5/10
Gość: Buffy1977, 80.51.17.* napisał
A mnie się wydaje, że reżyser miał konkretny cel w nakręceniu niemalże dokładnej kopii oryginału (moim zdaniem lepszej, bo łatwiej w niej sympatyzować z terroryzowaną rodziną), ponieważ jeśli weźmie się pod uwagę podtekst „FG”, czyli krytykę widza, który znajduje przyjemność w oglądaniu tego typu filmów to nakręcenie kopii 10 lat później miało tylko potwierdzić, że od premiery pierwowzoru nic w tej materii się nie zmieniło – ludzie nadal gustują w brutalnym kinie, mimo traumatycznego oddźwięku ich fabuł. Czyli innymi słowy „FG” porusza uniwersalną tematykę;)
Ps. Uwielbiam scenę z pilotem – jej znaczenie symboliczne, wręcz idealnie obrazuje mentalność przeciętnego współczesnego widza.
ilsa333 napisał
Hym, można i tak na to spojrzeć, jeżeli posądzimy ten film o jakieś wartości edukacyjne, zobaczymy tu przytyk do miłośników przemocy w kinie, to co piszesz ma jak najbardziej sens.Ja oglądałam go jako reprezentant gatunku 'przeciętny widz’. Więc może remake to tylko skok na kasę, sięgnięcie do kieszeni widzów zza oceanu, którzy preferują filmy w swoim ojczystym języku, ze swoimi rodzimymi, lubianymi aktorami.
Gość: Buffy1977, 80.51.17.* napisał
Tak o swoim filmie mówi sam reżyser, a on chyba wie najlepiej;) Tu masz świetną analizę
film.org.pl/a/analiza/funny-games-czyli-po-co-to-ogladasz-analiza-filmu-michaela-hanekego-36176/
Gość: funny bear, *.icpnet.pl napisał
wersja (2007) – 6/10
Gość: rudi, *.unitymediagroup.de napisał
sorry – tak tylko gwoli scislosci i wbrew pozoru – Michael Haneke jest austryjackim rezyserem i scenarzystą – a nie niemieckim…. dla mnie niestety-stety szkoda… 😉