Invasion of the Body Snatchers/ Inwazja porywaczy ciał (1956)
„Inwazja porywaczy ciał” to jeden z pierwszych horrorów sci-fi. W roku 2005 został wyróżniony przez magazyn Times jako jeden z najlepszych filmów wszech czasów.
Dr. Miles Benell z dnia na dzień zaczyna obserwować dziwne objawy u sporej grupy swoich pacjentów. Duża część z nich utrzymuje, że „coś” stało się z ich bliskimi. Mama nie jest mamą, wujek nie jest wujkiem etc. Pozornie wszyscy podejrzani o „nie bycie sobą” wyglądają normalnie, tylko ich zachowanie nacechowane jest dziwnym chłodem emocjonalnym, jakby ktoś wyprał ich z człowieczeństwa.
To co wydaje się absurdem okazuje się być straszną prawdą, a całą ludzkość czeka niechybna zagłada.
„Inwazja porywaczy ciał” nie jest typowym filmem sci-fi. Nie wiem jak Wam, ale mnie tego typu kino kojarzy się przede wszystkim z masą efektów specjalnych użytych w celu uzasadnienia pseudonaukowej historyjki, np. o najeźdźcach z kosmosu.
Film Dona Segel’a ( Tak, tego od „Brudnego Harrego”) na wstępie zrezygnował z efektów, nie podejmował nawet prób ukazania czegoś w „kosmiczny sposób”. Przez to uniknął losu większości starych filmów gatunku, z których współczesny widz może się złośliwie naigrywać (np. „Zabójcze ryjówki„).
Fabuła opowieści o kosmitach chcących zastąpić ludzi duplikatami własnej roboty oparta jest na powieści Jack’a Finney’a.
Powstał on w podpowiedzi na zbiorową histerię jaka nastąpiła w Stanach w latach ’40 „po Rosswell”. Sprawa jednak moim zdaniem sięga trochę bardziej w głąb ludzkich lęków. Bo o czym mówi ten film? O odczłowieczeniu człowieka. Jakiś najeźdźca z innej planety uważa, że ludzkość bez swoich ludzkich przymiotów takich jak emocjonalność będzie żyć sobie znacznie lepiej. Myślę, że nie trzeba wcale kosmitów żeby taką myśl zakorzenić w człowieku. Płaczliwe idiotki i słabi psychicznie faceci nie mają szansy na sukces – powszechnie znana zasada wyścigu szczurów. Film może więc być odpowiedzią lęk człowieka przez postępem cywilizacyjnym, w którym coraz mniej miejsca jest na zwykle ludzkie odruchy. Ale dość tego filozofowania.
Film pod warunkiem, że ktoś lubi czarno białe kino prezentuje się bardzo ładnie. Aktorstwo szczególnie naszego głównego bohatera robi pozytywne wrażenie – bardzo widać to w scenie, w której doktor rzuca się w szale na autostradę próbują zatrzymać jakiś samochód i ostrzec ludzi przed inwazją. Partnerująca Kevinowi McCarthney’owi niewiasta, Dana Wynter nie popisuje się szczególnymi umiejętnościami, ale za to piękną sukienkę w której śmiga przez cały film zakosiłabym jej bez dwóch zdań:)
Efektów specjalnych tak jak wspomniałam praktycznie nie ma. Chyba, że za takowy uznamy pianę użytą do zaprezentowania narodzin duplikatu:)
Cała historia jest spójna i nie ma mowy żebyśmy zgubili wątek na jakiś kosmicznych wybojach. Film nie straszy przerażającymi obliczami śliniących się Alienów, lecz postawieniem bohaterów w sytuacji bardzo realnego zagrożenia, które często nie sposób rozpoznać.
Jest w filmie kilka słabszych akcji i wątek miłosny upchnięty na siłę, ale to można chyba darować i przemilczeć. Ot klasyk, cóż chcieć więcej.
Dla tych którzy chcieli by się zapoznać z ta historią, ale nie lubią prehistorycznego kina w 2007 roku powstała „Inwazja”, czyli współczesna adaptacja książki Finney’a. Oczywiście nie są to dwie jedyne produkcje z tego książkowego pomysłu.
Moja ocena:
Straszność:7
Fabuła: 9
Klima:9
Zdjęcia:7
Aktorstwo:8
Zaskoczenie:7
Zabawa:8
Oryginalność:10
To coś:10
Dialogi:7
75/100
Kijop napisał
Super