Stepfather/ Ojczym I,II, III (1987, 1989, 1992)
Jerry Blake niedawno został mężem uroczej wdówki, Susan i ojczymem dla nastoletniej Stephanie. Odnosi sukcesy jako sprzedawca nieruchomości wabiąc klientów swoją autorską wizją idealnego domu dla rodziny. Pomaga im w ten sposób wcielać w życie amerykański sen.
Nikt jednak nie wie, jak prywatnie funkcjonuje ów sympatyczny mężczyzna. Nikt nie wie, co siedzi w jego chorej głowie. Jerry’emu marzy się egzystencja idealna na łonie rodziny: Przykładna żona a la TVN’owska Nawiedzona Pani Domu, posłuszna córka osiągająca szkolne sukcesy. Rodzinne obiadki, wspólne spędzanie wolnego czasu. Wzajemny szacunek, miłość i oddanie… Czy to kurwa tak wiele?? Czemu więc biedny Jerry Blake już kilkakrotnie musiał pozbywać się swoich wdówek i przybranych dzieci, bo nie spełniały jego wymogów? Biedny Jerry…
Wspominałam już pokątnie o tym filmie przy okazji recenzji „Synalka”. Obydwa filmy zawdzięczamy temu samemu reżyserowi, Joseph’owi Ruben’owi. Facet ma ciekawe zapatrywania na funkcjonowanie rodziny. Cenię go za to bezgranicznie:)
„Ojczym” jak na thriller powstały w latach ’80 składa się z typowych składników. Odrobina kiczu- szczególnie we fragmentach prezentujących morderstwa, momentami przerysowane zachowania bohaterów, mocna, przytłaczająca i nieco ogłuszająca muzyka wprowadzająca widza w nastrój grozy i nieco sztywne, ale poprawne aktorstwo – no, może po za kreacją tytułowego ojczyma. Terry O’Quinn włożył cale serce w rolę psychopaty. Sprawił, że autentycznie bałam się „tatuśka”.
Sam rys psychologiczny postaci Blake’a jest moim zdaniem jednym z lepszych wśród filmowych bohaterów tego typu. Twórcy bardzo dokładnie prezentują nam jego charakter. Widzimy faceta, którego ogarnia szaleńcza furia, gdy nie jest mu dane to czego wymaga. Czego wymaga, już wspominałam. Jerry wyłapuje najdrobniejsze sygnały niesubordynacji swoich „podległych”. Z uśmiechem na twarzy terroryzuje bliskich, gwiżdżąc ulubioną melodię.
Dopatrzyłam się w nim – podobnie jak w Beverly „Serial mom” przekornej karykatury typowego Amerykanina. Uśmiechnięty ojciec rodziny, przyjacielski dla sąsiadów, zawsze schludny i uprzejmy kryje w sobie niebagatelnych rozmiarów frustracje, które popychają go do najokrutniejszych zbrodni.
Rok po premierze „Ojczyma” rozpoczęto zdjęcia do kolejnej części jego przygód. Jerry, po raz kolejny pod innym nazwiskiem „przykleja się” do atrakcyjnej rozwódki i ponownie zaczyna wcielać w życie swój plan.
Cześć drga przygód „tatuśka” jest na pewno słabsza. Nie robi już takiego wrażenia, ale tak to już zazwyczaj bywa w przypadku kontynuacji. Schemat budowania fabuły, a w związku z tym napięcia w okół wydarzeń jest dokładnie taki sam: Jerry próbuje podporządkować sobie nową rodzinę. Coś idzie nie tak. Kogoś po drodze trzeba zlikwidować. Wszystko aż do eskalacji przemocy.
Terry O’Quinn znowu pokazał klasę, więc chociażby dla samego głównego bohatera warto obejrzeć kolejną część.
Niestety O’Quinna w roli ojczyma jak i Rubena jako reżysera filmu zabrakło w trzeciej części filmu o psychopacie. Problem braku odtwórcy roli głównego bohatera rozwiązano jakimś cokolwiek śmiesznym pomysłem operacji plastycznej.
Co więcej, do odegrania zoperowanego ojczyma wzięto aktora wyglądającego dużo młodziej, inaczej zbudowanego etc. I przede wszystkim słabszego pod względem warsztatu aktorskiego. Nieco bardziej skomplikowano dość prostą fabułę z dwóch poprzednich części, czy słusznie- wątpię.
Guy Magar, reżyser filmu chyba chciał ulepszyć dzieło Ruben’a, nie tylko zarobić na znanym tytule. Cóż wyszło, jak wyszło: słabo, nudnawo, zbyt na siłę. Zupełnie nie ten klimat, co w filmach Ruben’a
W swoim mniemaniu uznaję tylko dwie pierwsze części filmu. Ruben fantastycznie wykorzystał motyw nowych tatusiów, którzy zawsze, a przynajmniej przeważnie są zmorą pasierbów. Włażą w butach w czyjeś życie i przemeblowują je na swoją modłę. Oczywiście Ruben w swoim thrillerze pokazał skrajny obraz takiej sytuacji posługując się postacią niewątpliwie cierpiącą na poważne zaburzenia psychiczne🙂
Stworzył dzięki temu filmowy portret jednego z najciekawszych seryjnych morderców kina, nie mieszając w to traumy molestowania seksualnego, toksycznej relacji z mamą, czy społecznej izolacji. Obył się bez fizycznych deformacji ciała, wioskę sodomitów zastąpił cukierkowym tłem amerykańskiego przedmieścia z równo przystrzyżonym trawnikiem i osiągnął pełen sukces:)
Moja ocena:
Ojczym: 8/10
Ojczym 2: 6/10
Ojczym 3:4/10
Dziś ostatki, więc życzę Wam udanych imprez wszelkich, tylko się nie złajdaczcie za bardzo, bo Was tatuś skarci;P
Dodaj komentarz