The Legend of Hell House/ Legenda piekielnego domu (1973)
Biorąc się za oglądanie tego filmu mylnie sądziłam, że mam tu do czynienia z kolejną filmowa adaptacją powieści Shirley Jackson „The Haunting of the Hill House”. Okazało się, że jest to owszem ekranizacja książki, owszem o nawiedzonym domu, ale nie Hill house, lecz Hell House. Autorem powieści i filmowego scenariusza jest Richard Matherson, autor między innymi wielokrotnie ekranizowanej powieści „Jestem legendą”.
Obraz nawiedzonego domu do złudzenia przypomina to, co do tej pory widzieliśmy w innych tego typu tworach.
Stara, dostojna posiadłość w wiktoriańskim stylu stała się przestrzenią legend o nawiedzeniu. Właścicielem Hell House był niejaki Emerick Belasco zwany ryczącym olbrzymem. Człowiek wyjątkowo podły, wykolejony i perwersyjny. Jego posiadłość przeszła w ręce pewnego ekscentrycznego starca, który pragnie dowiedzieć się czy istniej życie po śmierci. Brak życia po śmierci najlepiej widać na cmentarzu, zaś dowodów na teorie odwrotną należy szukać w „żyjących domach”.
Hell House po śmierci Belasco sieje grozę jeszcze większą niż za życia jego upiornego właściciela. W roku 1953 ekipa badaczy zjawisk nadprzyrodzonych doświadczyła na własnej skórze jak okrutny wobec wszelkich prób działań z zewnątrz może być stary nawiedzony budynek. Z owego „eksperymentu” wyszedł cało tylko jeden człowiek, Ben Fisher medium fizyczne.
Nowy zleceniodawca zatrudnia jego i jeszcze troje innych osób do zbadania sprawy Hell House. Ekipie przewodzi wybitny parapsycholog Lionel Barret, który do współpracy zaprasza wcześniej wspomnianego Fishera, swoją uroczą małżonkę, Ann, oraz medium psychiczne młodą śliczną Florence. Co będzie dalej, nie trudno się domyślić:) Upiorna chałupa będzie silnie opierać się naszym badaczom wodząc ich za nos i podsuwając błędne tropy by ci nigdy ostatecznie nie odkryli jakie tajemnice skrywa.
Opowieść o piekielnym domu jest niezwykle nastrojowa. Pod warunkiem, że komuś podoba się klimat filmów z lat 70 nie powinien czuć się zawiedziony.
Podobnie jak w „Nawiedzonym domu” z 1963 roku i odwrotnie do remak’a tejże produkcji z roku 1999, nie doświadczymy tu praktycznie żadnych efektów specjalnych. Twórcą atmosfery grozy jest głównie scenografia, sam wygląd domu, oraz jego odgłosy; huki, świsty użyte w odpowiednich momentach.
Nie wikłamy się za nadto w psychologię postaci. Relacje pomiędzy bohaterami nie mają tak dużego znaczenia dla kształtu filmu. Skupiamy się tu na samej legendzie o nawiedzeniu. Dialogi nie są przesiąknięte nadętym patosem, wypadają bardzo naturalnie i konkretnie.
Nie będę oszukiwać- historia jest dość banalna, zabrakło tu trochę polotu i przestrzeni do zastanowienia.
Pamiętam, że oglądając sławetny „Straszny film 2” wierzyłam, że jego fabuła opiera się głównie na parodii „Rose Red”. Teraz po seansie z „Legendą piekielnego domu” widzę, że to on był główną inspiracją twórców. Spotkamy tu słynną scenę walki z czarnym kotem, czy seks z duchem.
Jak w przypadku każdego klasyka- warto się zapoznać- nie zaboli.
Moja ocena:
Straszność:7
Fabuła:6
Klimat:8
Zdjęcia:7
Zabawa:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:4
To coś:7
Dialogi:8
Zaskoczenie:5
65/100
Dodaj komentarz