Zapora – Hubert Hender
Zapora na jeziorze Pilichowickim jest jednym z największych tego typu obiektów w Polsce. Jest też bardzo stara, bo zbudowano ją na samym początku dwudziestego wieku. Jeżeli przyjrzymy się zdjęciom owej budowli nie dopatrzymy się niczego niezwykłego jednak właśnie ta, nie inna zapora stała się miejscem akcji dla debiutanckiej powieści Huberta Hendera.
Dwóch policjantów, Gawłowski i Iwanowicz, stają przed trudnym zadaniem rozwikłania sprawy wyjątkowo okrutnego morderstwa kobiety, mieszkanki wsi Pilichowice. Nieludzko zmasakrowane zwłoki znaleziono nieopodal wodnej zapory- dumy i chluby regionu. Bardzo szybko okazuje się, że nie było to incydentalne wydarzenie, bo oto z dnia na dzień liczba trupów wzrasta. W małej wsi grasuje seryjny zabójca, aby poznać jego motywy policjanci będą musieli „cofnąć się” do roku 1902.
Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy na początku lektury to silne starania autora, aby zbudować odpowiedni klimat wokół straszliwych wydarzeń. Większość tragicznych zdarzeń jak i całe śledztwo dzieje się na tle rozległych lasów Dolnego Śląska, pod osłoną nocy, na terenach osnutych mgłą przy akompaniamencie dudniących kropel nieustającego deszczu. Klimat i realia opowieści, dobór miejsca to zdecydowanie najmocniejszy punkt utworu. Ciekawa jest też sama historia zapory choć moim skromnym zdaniem, autor nie wykorzystał jej do końca.
Mimo iż książkę czytało mi się przyjemnie i szybko to nie jestem nią zachwycona. Młodemu autorowi naprawdę przydałby się ktoś, kto w trakcie pisania, czy korekty, stał by nad nim pilnował i w odpowiednich momentach walił ołówkiem po ramieniu mówiąc: pisz staranniej, myśl o tym co piszesz, bo niestety Hubert Hender bardzo często zapominał o pilnowaniu realizmu sytuacyjnego, związku przyczynowo skutkowym i dbałości o ważne szczegóły.
Podam w tym miejscu kilka przykładów: Sprawa precyzyjnego określania, to pierwsza rzecz. W powieści mamy dwóch głównych bohaterów, których poczynania, rozmyślania i reakcje na zaistniałą sytuacje śledzimy równorzędnie, w zasadzie dwutorowo aż do wyłonienia się mniej więcej w połowie powieści nieśmiałego prowodyra, Iwanowicza. Autor często zaczynał nowy akapit, rozpisywał się na temat rozległych, żeby nie rzec rozlazłych przemyśleń bohatera ani słowem nie wspominając kogo dotyczą. Pisał: On, mężczyzna, a czytelnik czytał półtorej strony tegoż myślowego wywodu ,czy też opisu aktualnych zajęć bohatera nie wiedząc kogo dotyczą.
Sprawa czasu akcji, a dokładniej pory roku. Zauważyłam, że wielokrotnie autor gubił się troszeczkę i raz opisywał nam krajobraz jesienny :drzewa pozbawione liści ułatwiające widoczność, raz wspominał o tym, że prognozy na temat deszczowego lata zawsze się sprawdzają. To co w końcu mamy lato czy późną jesień? – znowu autor czegoś nie dopilnował i podkopał nam realizm.
I najważniejsza najbardziej rażąca rzecz: obraz śledztwa. W takich powieściach nie wypada oczekiwać zaskakująco bystrych policjantów, którzy w ciągu godziny potrafią rozwikłać najbardziej zawiłą sprawę, jednak z samej lektury kryminałów widzimy, że obowiązują pewne procedury i na pewne rzeczy trzeba zwracać uwagę, gdy prowadzi się śledztwo.
Co więc uczynił Hender, że mnie tak zjeżył? Na przykład totalnie olał tożsamość trzeciej ofiary. Iwanowicz i Gawłowski wielokrotnie dyskutują namiętnie o szukaniu powiązania pomiędzy ofiarami podczas gdy po znalezieniu trzeciej z nich nie padł nawet śladowy sygnał mówiący o jej tożsamości, albo o tym, że trzeba ją zidentyfikować. Znaleźli mężczyznę wywieźli do kostnicy i zaczęli biadolić, że nic się nie zgadza.
Gdyby dwie pierwsze ofiary nie zostały zidentyfikowane przez świadków to pewnie Gawłowskiemu i Iwanowiczowi nie przyszło by do głowy, że warto by poznać nazwisko nieszczęśnika. Nie wiem jak autor mógł tak istotną rzecz po prostu olać, zwłaszcza, że tak ja wspomniałam wielokrotnie biadolili o szukaniu powiązań. Jak można szukać powiązań jak nie wie się, kogo z kim? Nie wiem, czy inni czytelnicy zwrócili na to uwagę, czy nie. Ja tak, wielokrotnie wracałam do fragmentu znalezienia trzecich zwłok, myśląc może po prostu mój umysł przysnął i coś pominęłam. Nie. Do samego końca nie wiemy kim był trzeci mężczyzna. Może też trzeba było się domyślić jak we fragmentach kiedy autor opisuje rozważania „On’ego/ mężczyzny”?
Na rozważania, puste dyskusje, ciągłe powtarzanie w licznych dialogach jakie to wszystko straszne i nieludzkie i jacy są przerażeni autor nie szczędził stron. Aż momentami byłam tym zmęczona.
Nieporadność funkcjonariuszy, nieporadność autora w trzymaniu w ryzach swojej historii nie była miła w odbiorze.
Autor powinien też popracować nad konstrukcją postaci. Dwaj główni bohaterzy to mężczyźni „bez twarzy”. W powieściach, gdzie najważniejszym wątkiem jest śledztwo kryminalne wątki obyczajowe nie są mile widziane, ale Hender mógł rzucić o każdym z nich po jednym kąsku, coś co by sprawiło, że nabraliby wyrazu i dalii się zapamiętać czytelnikowi.
Wato zaznaczy, że jest to debiut literacki. Huber- oceniając po zdjęciu- jest młodym mężczyzną, więc ma jeszcze czas się rozwinąć. Stylistycznie i językowo radził sobie całkiem sprawnie więc, rozwijając swój warsztat powinien się skupić na uważniejszym budowaniu fabuły powieści, bo to jednak razi.
Moja ocena: 5-/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Oficynka
Dodaj komentarz