The Haunting/ Nawiedzony (1999)
„Nawiedzony” z 1999 roku jest remak’iem czarno-białego obrazu „Nawiedzony dom” z 1963 roku, będącego adaptacją powieści Shirley Jackson. Chyba nikt nie spadnie z krzesła z zaskoczenia jeśli na dzień dobry powiem, że oryginał jest o niebo lepszy:)
Reżyser filmu znany z produkcji nastawionych przede wszystkim na sukces komercyjny („Tomb Raider”, „Twister”) prawdopodobnie uwiedziony perspektywą kasowego sukcesu postanowił pohańbić klasyczny horror. Co żeby nie mieć wątpliwości co do tłumnej widowni zaangażował do filmu bardzo popularnych aktorów. Mamy więc Liama Nessona w roli doktora Marlowa, Catherine Zeta- Jones w roli Teo, Owena Wilsona w roli Luke’a i Lili Taylor w roli Nel. Taki nawał gwiazd Hollywood’u musi zwiastować katastrofę. Film dostał szóstkę na FB, więc pomimo własnych obaw nie spodziewałam się, że będę aż tak zniesmaczona tą produkcją.
Początkowo fabuła nie różni się szczególnie od oryginału. Nel po śmierci matki zostaje wykolegowana z własnego mieszkania przez siostrę i jej męża. Chcą jakiejś odmiany w życiu decyduje się na wyjazd do Hill House gdzie dr. Marlow prowadzi eksperymentalne badanie na temat – Tu jest pierwsza różnica fabularna – na temat bezsenności. Oczywiście Marlow nagina trochę procedurę i wprowadza w błąd grupę badaną. Nie zmienia to jednak faktu. że pozornie nie zauważymy wielkich różnic w obydwu filmowych pomysłach.
Pozory jednak mylą- jak to zwykle bywa. To czego doświadczymy oglądając „Nawiedzonego” z 1999 roku nie ma absolutnie nic wspólnego z grozą. Szok, prawda? Przyrost efektów specjalnych – które swoją drogą wypadają tak sztucznie, że od wpatrywania się w nie mogą rozboleć oczy, a głowa to już na pewno- jest tak zatrważający, że zaczynamy mieć wrażenie że film powstał tylko po to, żeby ludzie od efektów mogli się „wyżyć” twórczo.
Porównywanie tego, że tak powiem, „cyrku” z bardzo klimatycznym i minimalistycznym obrazem z 1963 roku wydaje się bezcelowe, ale cóż, jeśli ktoś bierze się za remake to porównań nie uniknie.
Najważniejszą kwestią w starej produkcji była psychologia bohaterów. Prezentowanie ich wzajemnych relacji, realistyczny portret przede wszystkim postaci Nel. Tu, no cóż, nie zaświadczymy tego co więcej wszelkie wątpliwości i furtki dla własnej interpretacji i możliwość użycia mózgu do oceny sytuacji przez widza nie mają tu miejsca. Mamy za to „trzask prask” spektakularne, jednoznaczne nawiedzenie.
Oglądając oryginał mogłam sobie pokminić, czy czasem aby nie mamy tu do czynienia z efektem poltergeista, a może jedyne zagrożenie dla Nel stanowią jej własne urojenia? Tu widz nie ma się nad czym zastanawiać. Pozostaje mu jedynie tępe wpatrywanie się w ekran, z rosnącym niesmakiem obserwując popisy panów i pań zasiadających przed komputerami, którzy de facto najwięcej wnieśli do tego filmu:)
Na twarzach aktorów widać zrezygnowanie i kompletny brak wczucia w role. Nie wiem co było najgorsze w tym filmie. Chyba zakończenie. SPOILER:”Wniebowzięcie” świętej Nel wykrzykującej do ożywającego portretu Hugh, że jest jej dziadkiem:) KONIEC SPOILERA. Nie mogę dać nawet plusa za scenografię, bo z wystrojem domu też przegieli.Żałuję każdej minuty poświęconej na ten film.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:3
Klimat:0
Aktorstwo:4
Dialogi:1
Zdjęcia:3
Zabawa:1
Oryginalność:1
Zaskoczenie:2
To coś:0
17/100
9/10 , za scenografię i klimat 11/10