E tu vivrai nel terrore – L’aldilà/Siedem bram piekieł (1981)
Lucio Fulci.. co by o nim nie powiedzieć, złego czy dobrego, pewne jest, że ten pan jest jednym najbardziej znanych reprezentantów włoskiego kina grozy. Jego filmy są rozpoznawalne i nie da się tworu Fulci pomylić z niczym innym.Widzisz kiczowate efekty, flaki rzucane widzowi w twarz z premedytacją i skupieniem i już wiesz, że oto przed tobą Lucio… Najbardziej okrzyczanym tworem tego prominentnego reżysera są „Zombie pożeracze mięsa” – nie miałam jeszcze okazji się zapoznać, na pewno to uczynię. Kiedyś…:)
„Siedem bram piekieł” to obraz z dużym potencjałem. Początek jest pełen napięcia, od pierwszych minut kształtuje się specyficzny dla Fulci klimat. Krwawe sceny są rzucane przed kamerę w wręcz bezczelny sposób. Gore najwyższej klasy.
Popisowy początek przenosi nas do Luizjany lat ’20 gdzie w pewnym hotelu grupka fanatyków morduje jakiegoś biednego malarza oskarżając go o czary voodoo. To właśnie sceny takie, jak tortury zadawane mężczyźnie są wizytówką reżysera. Wielki wysiłek włożono w to, by film budził grozę i obrzydzenie.
Następnie akcja filmu przenosi się do roku 1981, kiedy to niewiasta o imieniu Liza staje się szczęśliwą posiadaczką pechowego przybytku.
Od tej pory kamera zasuwa od brawurowo wykrwawiających się ofiar do zbliżeń na niewątpliwie anielską twarz Lizy. Jej mocno wytuszowanym rzęsom poświecono stosownie dużo uwagi, co buchającym zewsząd flakom.
Cała fabuła opiera się na legendzie, którą poznajemy już na wstępie dzięki księdze Eibonu. Legenda traktuje o siedmiu bramach do piekieł umiejscowionych w różnych zakątkach naszego wspaniałego świata. Jedna z nich znajduje się pod hotelem Lizy. Morderczy fanatycy, którzy ukrzyżowali malarza niechcąco otworzyli ją. Możecie sobie wyobrazić, co się w związku z tym dzieje na ekranie…
Głównym atutem filmu są, w większości bardzo dobrze dopracowane, sceny gore. Widać w tym wszystkim zamysł, aż do pewnego momentu, gdzieś około 30 minuty filmu, kiedy widzowi już brzydnie zagryzanie, oślepianie, gipsowanie…etc. i zaczyna oczekiwać czegoś więcej, jakiegoś postępu…
Tu zaczyna się problem, bo reżyser najwyraźniej doszedł do wniosku, że jesteśmy już zaspokojeni filmowo i teraz może robić co żywnie mu się podoba.
Fabuła zaczyna boleśnie kuleć, nagromadzenie absurdów scena po scenie powoduje drwiące uśmieszki i tylko nadzieja na spektakularny finał trzyma przed ekranem.
I tu nie będziemy zawiedzeni, bo końcowa scena jest majstersztykiem. Może nosić miano nawet jakieś estetycznej podniety:)
Ja generalnie bardziej preferuje filmy rodaka Fulciego, Dario Argento. Aczkolwiek za swoją wytrwałość w dopieszczaniu scen gore Fulci zasłużył na mój szacunek.
Moja ocena:
Straszność: 9
Fabuła:6
Klimat: 7
Dialogi:4
Aktorstwo:7
Zdjęcia:7
Zabawa:7
„To coś”:7
Zaskoczenie:7
Oryginalność: 9
70/100
Hehe zasłużył na Twój szacunek? to włoski król horroru on zasługuje na szacunek każdego kinomaniaka..
Z tym, że ja nie wypowiadam się tu w imieniu 'każdego kinomana’ tylko w swoim.