The skeleton key/Klucz do koszmaru (2005)
Pamiętam, że oglądałam ten film po raz pierwszy tego samego wieczoru, co „Dom 1000 trupów”. „Klucz do koszmaru” zrobił na mnie piorunujące wrażenie, a horror Rob’a Zombiego dokończył sprawę.
Oglądałam go później jeszcze wiele razy i mimo, że nadal go lubię, zaczęłam w nim dostrzegać co raz więcej wad. I właśnie dla odmiany od wad zacznę. To, co najgorszego może przydarzyć się tego typu filmowi to podążanie za schematami. I z tym mamy do czynienia w „Kluczu…”
Główna bohaterka, bardzo ładna i sympatyczna Caroline- w tej roli Kat Hudson postanawia spełnić się zawodowo oraz odpokutować za pewne błędy młodości pracując jako opiekunka/pielęgniarka osób starszych. Zatrudnia się u Violet, starszej Pani mieszkającej w imponującym domu na obrzeżach Nowego Orleanu. (Nie wiem, czy wspomniałam o tym przy okazji „Wywiadu z wampirem”, ale uwielbiam klimat tego miejsca.)
Caroline ma opiekować się jej mężem Benem.
Od samego początku coś nie gra. Starsza Pani jest podejrzana, dom skrywa tajemnice, a sam Ben zdaje się nie być tylko zwykłym schorowanym staruszkiem…
I tu zaczyna się schematyczność, którą tak pięknie piętnował Wes Craven w „Krzykach” .
Carolina z wielkim zapałem pcha się w kłopoty zdając sobie sprawę, że grozi jej niebezpieczeństwo. Za scenariusz filmu odpowiada Ehren Kruger, który w „Kręgu” zaprezentował widzowi tą samą odmianę uroczej głupoty. Mimo iż mamy Caroline za skończona idiotek i zapewne nie jeden z nas udzielił by jej reprymendy, dalej śledzimy jej maluczkie poczynania, co więcej kibicujemy jej wytrwale i martwimy się o to, że źle skończy. Czyli wady filmu są jednocześnie uniwersalnymi sprawdzonymi motywami jakimi posługują się twórcy horrorów. Zaś sprawność z jaką je wykorzystano i połączono daje na prawdę dobry efekt.
Warto też przyjrzeć się obsadzie aktorskiej, tu uwagę zwraca szczególnie rola Violet. Ale i sparaliżowany Ben, mogący grać jedynie twarzą jak i nasza mała ofiara, Caroline świetnie dają radę.
Cała oprawa filmu wydaje się być doskonale przemyślana. Świetna bluesowa muzyka oddająca klimat Nowego Orleanu. Doskonałe zdjęcia prezentujące niesamowity i bardzo specyficzny urok tego miejsca. Generalnie sam fakt wybrania bagnistych terenów Nowego Orleanu na miejsce akcji jest pomysłem wyśmienitym. (Przy okazji może ktoś wie jak nazywają się te- jak mi się wydaje- typowe Nowo Orleandzkie wielkie drzewa przypominające nieco płaczące wierzby?)
Moja ocena:
Straszność: 4
Zabawa:8
Fabuła:8
Zdjęcia: 9
Aktorstwo:8
Dialogi:7
Klimat:9
„To coś”: 8
Oryginalność:6
Zaskoczenie:7
74/100
Dodaj komentarz